wtorek, 27 listopada 2012

Kurt Wallander, a sprawa depresji+pierwsze urodziny blogaska.

   To bardzo dziwne, że akurat Kurt Wallander stanowi zwieńczenie moich rocznych zmagań z klawiaturą. Bo jak się tak głębiej zastanowić nie ma w tym miniserialu nic, co powinno mnie jarać. Czasem nawet po 1,5 godziny naprawdę smętnej historii formuje mi się stwierdzenie w stylu: "Rany, ale to było kiepskie", po czym dumam nad poprzednim odcinkiem kilka minut i rozstaję się ze sprawą w taki sam sposób jak bohater grany przez Kennetha Branagha:w tym samym stopniu zdołowana i wyzuta z chęci. Dlaczego więc nadal  powracam do tego tytułu (i co najśmieszniejsze wałkuję sobie w tej chwili sezon trzeci)? Nie mam zielonego pojęcia. Być może jestem świetnym przedmiotem badawczym do odbioru seriali kryminalnych.
    To, że nasz drogi policjant jest wewnętrznie wypruty widać już na pierwszy rzut oka: blady (ale nie z powodu używania pudru), wiecznie gdzieś spóźniony, z kolejna lampką wina przy porannym telefonicznym przebudzeniu. Branagh lubuje się chyba w portretowaniu postaci tragicznych, a jego interpretacja (i tu uwaga: nie widziałam szwedzkiej wersji  inie zamierzam, bo kompletnie nie pasuje mi główny aktor) stanowi istotę wewnętrznego załamania. Bo jak tu nie mieć depresji, gdy [SPOILER] twoja córka chciała popełnić samobójstwo, separacja od początku miała skończyć się rozłąką [koniec SPOILERA], a nawet jeśli chcesz ułożyć sobie życie na nowo, los zrobi ci koszmarnego psikusa i będziesz skazany/a na przekonanie o swoim wiecznym braku umiejętności w kształtowaniu bliższych relacji rodzinnych-opartych na tym, że masz być przy kimś na stałe (a nie opuszczać ich za każdym razem gdy gonisz świra schowanego w krzewach jakiegoś domostwa). Cytując samego Kurta W.: mimo, że będziesz próbować zedrzeć skórę, w człowieku i tak pozostanie ten sam,  trwały kościec->którego żadna terapia małżeńska nie będzie już wstanie naprawić.


 A teraz do rzeczy: dzisiaj mija dokładnie rok od mojego pierwszego posta na blogspocie (który w kilku krótkich zdaniach mówi między innymi o "Wallanderze":]). Wcześniej nie miałam do czynienia z czynnym blogowaniem, więc to co tutaj widzicie jest moim pierwszy zderzeniem z całą tą obszerną internetową sferą. Oczywiście staram się pisać lepiej i uczyć na błędach, ale idzie mi to powoli-nie wiem jeszcze wielu ważnych rzeczy, ale to chyba dość oczywiste. Nie staram się również zgrywać żadnego ważniaka, czy znawcę-o kinie samym wiem niewiele, ale staram się swoje mniej lub bardziej sensowne refleksje zamieszczać w najbardziej przystępny sposób. Tak właściwie to historia założenia tego bloga jest mało kreatywna: po prostu lubiłam sobie oglądać filmy, a znajoma zasugerowała mi ćwiczenie pisania za pomocą sieci. Pozostała jeszcze kwestia nazwy i nicka: tu nie było wątpliwości, że musi to być postać z gry. Oczywiście mam tu na myśli serię "Broken Sword",  którą do tej pory wspominam z ogromnym sentymentem i uważam za jedną z najlepszych komputerowych rozrywek jakie dane mi było przeżyć [zainteresowanych odsyłam do tego linku: http://www.youtube.com/watch?v=o1oCA8dljUo&feature=relmfu (od 35:54)->ogólnie chodzi o to, że miałam z koleżanką problem z przejściem tego etapu, bo sterowanie było naprawdę bardzo mierne;))]. Dziękuję każdym osobom, którym chciało się czytać te wszystkie posty, komentować je i lajkować mój fanpage. Mam nadzieję, że nadal będzie Wam się chciało tu jeszcze wracać.
   A teraz kilka małych statystyk: najczęściej wyświetlanym postem okazały się "Filmy, które najlepiej oglądać po dużej dawce alkoholu" (tekstu o "Human traffic" i "Prometeuszu" nie biorę tu pod uwagę ze względu na źródła ruchu sieciowego), recenzja "Gangstera" i "Grzechy Scarlett Johansson".  Najczęściej komentowane przez Was teksty to baaardzo krótka dygresja o "Zodiaku", "Filmy, które najchętniej zobaczycie z GPS-em w ręku" i ex aequo "Diabeł tkwi w szczegółach", wraz z "Melodia lepsza niż taśma".
To tyle ode mnie. Idę świętować.




14 komentarzy:

  1. Gratuluje urodzin bloga. Co do Wallandera to moja recenzja miała bodajże tytuł "Wallander i brak serotoniny" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje pierwsze takie doświadczenie;p. A jak obejrzę wszystkie odcinki W., to se czytnę:>

      Usuń
  2. Wszystkiego najlepszego! Jeszcze więcej radości i przyjemności z blogowania :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkiego najlepszego i oby było tylko lepiej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Stu następnych lat blogowania!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystkiego najlepszego i dużo dalszych trafnych popkulturowych spostrzeżeń!

    A fragment z Broken Sword jest zły, bo zmienia moje postrzeganie tytułu bloga. Do tej pory czytałam go z życiem: "Oh no! It's Suzarro!" (przerażenie), a teraz mam go czytać "Oh no... it's Suzarro...!" (znudzenie)? Something's not right here ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądziłam, że można to tak zinterpretować:P

      Usuń
  6. Sto lat sto lat sto lat sto lat niechaj żyje naaaaaaam :]
    O Wallanderze wiem tyle, że jest, za Mankella się zabieram i zabrać się nie mogę, do wersji filmowej jakoś mnie nie ciągnie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie sądziłam, że mnie to w ogóle wciągnie, więc sama jestem w szoku;O

      I jeszcze raz dziękuję wszystkim za miłe słowa;>

      Usuń
  7. Wszystkiego dobrego :) i nawet kolory są nowe :P Mankella czytałam, ale ledwo co przez niego przeszłam ;p

    OdpowiedzUsuń
  8. A więc gratulacje i życzenia dalszych lat blogowania z nieustającym zapałem. Bo zapał w Twoich tekstach czuć przede wszystkim ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. no i przegapiłam, ale cóż, najlepszego i tak życzę :D i dobrze, że rozwiązałaś zagadkę nicku, miałam pytać :D

    OdpowiedzUsuń
  10. No to i ja się cieszę, że moge w świętowaniu uczestniczyć :-) do kilku wskazanych tekstów jeszcze nie dotarłem - ale dzięki urodzinom to nadrabiam i zaraz biorę się do dalszego czytania :-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...