Są produkcje łatwe i trudne. Dziś przedstawiam Wam przykłady dzieł, które najchętniej obejrzałabym z kinowym przewodnikiem.
1."Drzewo życia"- już pomijając te nieszczęsne dinozaury, na wstępie denerwowała mnie sama realizacja. Trzęsąca się kamera naprawdę nie jest najlepszym pomysłem, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jakaś część widzów może cierpieć na chorobę lokomocyjną (tak, mówię o sobie). Ogólnie dzieło Mallicka uważam za zwyczajny przerost formy nad treścią, ale nie jestem w stanie stwierdzić, na jak wielu płaszczyznach się opierało."Drzewo" jest jednym wielkim peanem na cześć stworzenia, a jak wiadomo takie tematy potraktowane zbyt obszernie mogą zmęczyć nie tylko zwykłego człowieka, ale i krytyków.Muzyka klasyczna? Specjalnie mi nie przeszkadza. Historia rodzinna? W porządku. Ale wątki filozoficzne, poparte niewyjaśnionymi pytaniami w próżnię,naprawdę nie są dla wszystkich. Nawet Sean Penn nie do końca rozumiał, co tak właściwie robił w tym filmie.
2."Szpieg"-natłok zbyt wielu postaci w krótkim czasie powoduje, że zwyczajnie się gubię.W tej adaptacji mamy bowiem kilka, jak nie kilkanaście wątków, celowo ze sobą powiązanych i serwowanych w dość monotonny sposób. Na początku odwiedzamy Węgry, potem MI6, następnie gdzieś pomiędzy wynurza się Ricki Tarr i jego miłosny problem, później głębiej wchodzimy w dochodzenie Smiley'a, a na końcu ujawnia nam się dziwny finał, który po pierwszym seansie wszystkiego mi nie wyjaśnił. Dopiero wczytując się w opinie dowiedziałam się, że Bill i Jim byli gejami (czerwone skarpetki- serio w życiu bym się nie domyśliła, że oznaczają homoseksualizm), tak więc wina prawdopodobnie jest po mojej stronie-zwyczajnie nie miałam pojęcia o książce. Z drugiej strony, reżyser mógł pewne kwestie wytłumaczyć w nieco przystępniejszy sposób.
3."Incepcja"- Nolan i jego pomysły mają ten problem, że potrafią nieco skołować. Cała teoria na temat zmieniania idei musiała stanowić duży kłopot, bo w momencie, gdy nasi bohaterowie wdrażają się do snu Fishera, Ariadne w którymś momencie zadaje pytanie w czyj umysł będą teraz wnikać. Za drugim razem wszystko staje się zupełnie jasne, ale nie ma to jak miły gest w stronę widza;)
4. "Godziny"- ciężko było przebrnąć przez ten film mając niewiele lat i mało pojęcia o pewnych sprawach (tak. "Trudne sprawy" mnie czegoś nauczyły- zawsze można wytoczyć pozew). Nie miałam pojęcia, że każda z kobiet żyła w różnych obszarach czasowych, które reprezentują trzy nurty feminizmu. Relacja Clarisse i Richarda była tak enigmatyczna jak się tylko dało. Czy Laura opuściła dom z powodu skrywanych ciągot do pań, czy raczej braku spełnienia? A może i to i to?
5. "Władca Pierścieni"- tak jest moi państwo, nie przeczytałam do końca sagi Tolkiena, bo nie mogłam znieść opisów, które zwyczajnie mnie przerastały. O ile mając naście lat nie do końca kapowałam o co chodzi w tej długaśnej produkcji, to już po kolejnym seansie wszystko grało jak orkiestra symfoniczna.
Tyle ode mnie. Jak widzicie większość problemów przysparza zwyczajny brak doinformowania wśród osób, które nie zapoznały się z literackim pierwowzorem. Mieliście podobne doświadczenia?
1."Drzewo życia"- już pomijając te nieszczęsne dinozaury, na wstępie denerwowała mnie sama realizacja. Trzęsąca się kamera naprawdę nie jest najlepszym pomysłem, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jakaś część widzów może cierpieć na chorobę lokomocyjną (tak, mówię o sobie). Ogólnie dzieło Mallicka uważam za zwyczajny przerost formy nad treścią, ale nie jestem w stanie stwierdzić, na jak wielu płaszczyznach się opierało."Drzewo" jest jednym wielkim peanem na cześć stworzenia, a jak wiadomo takie tematy potraktowane zbyt obszernie mogą zmęczyć nie tylko zwykłego człowieka, ale i krytyków.Muzyka klasyczna? Specjalnie mi nie przeszkadza. Historia rodzinna? W porządku. Ale wątki filozoficzne, poparte niewyjaśnionymi pytaniami w próżnię,naprawdę nie są dla wszystkich. Nawet Sean Penn nie do końca rozumiał, co tak właściwie robił w tym filmie.
![]() |
Przykładowo: ujęcie lecącej muchy, obraz idzie w niebo i słyszymy kobiecy głos "Dlaczego?". |
2."Szpieg"-natłok zbyt wielu postaci w krótkim czasie powoduje, że zwyczajnie się gubię.W tej adaptacji mamy bowiem kilka, jak nie kilkanaście wątków, celowo ze sobą powiązanych i serwowanych w dość monotonny sposób. Na początku odwiedzamy Węgry, potem MI6, następnie gdzieś pomiędzy wynurza się Ricki Tarr i jego miłosny problem, później głębiej wchodzimy w dochodzenie Smiley'a, a na końcu ujawnia nam się dziwny finał, który po pierwszym seansie wszystkiego mi nie wyjaśnił. Dopiero wczytując się w opinie dowiedziałam się, że Bill i Jim byli gejami (czerwone skarpetki- serio w życiu bym się nie domyśliła, że oznaczają homoseksualizm), tak więc wina prawdopodobnie jest po mojej stronie-zwyczajnie nie miałam pojęcia o książce. Z drugiej strony, reżyser mógł pewne kwestie wytłumaczyć w nieco przystępniejszy sposób.
![]() |
Parokrotnie korciło mnie, żeby darować sobie oglądanie. |
3."Incepcja"- Nolan i jego pomysły mają ten problem, że potrafią nieco skołować. Cała teoria na temat zmieniania idei musiała stanowić duży kłopot, bo w momencie, gdy nasi bohaterowie wdrażają się do snu Fishera, Ariadne w którymś momencie zadaje pytanie w czyj umysł będą teraz wnikać. Za drugim razem wszystko staje się zupełnie jasne, ale nie ma to jak miły gest w stronę widza;)
5. "Władca Pierścieni"- tak jest moi państwo, nie przeczytałam do końca sagi Tolkiena, bo nie mogłam znieść opisów, które zwyczajnie mnie przerastały. O ile mając naście lat nie do końca kapowałam o co chodzi w tej długaśnej produkcji, to już po kolejnym seansie wszystko grało jak orkiestra symfoniczna.
Tyle ode mnie. Jak widzicie większość problemów przysparza zwyczajny brak doinformowania wśród osób, które nie zapoznały się z literackim pierwowzorem. Mieliście podobne doświadczenia?