piątek, 23 listopada 2012

Niezniszczalne kino.

Można by rzec, że "Lawless" to kolejny tworek bazujący na oklepanych schematach. Ale mimo wszystko jest w nim coś takiego, że wciąga prawie od samego początku. Muszę jednak stwierdzić, że z klimatami gangsterskimi bywa u mnie różnie-chwilami nie mam ochoty na kolejną miazgę na ekranie, bo nie wszystko złoto co się ostrzela. Czemu więc w ogóle zainteresowałam się tą produkcją?Odpowiedź jest jasna: obsada, obsada i jeszcze raz obsada. Bo ostatnio Jessica Chastain i Tom Hardy są wyznacznikiem naprawdę przyzwoitego kina.

 Jest to opowieść o braterstwie, przetrwaniu i walce o ideały. Jack, Forrest i Howard to trzej bracia, będący główną osią produkcji. Są nieustępliwi i znani z tego, że przetrwają nawet najgorsze. Mimo, że akcja odbywa się w czasach prohibicji, nie oznacza to, że będziemy mieć do czynienia z kalką a la "Boardwalk empire". Ameryka pokazana oczami Johna Hillcoata, to przede wszystkim wiejskie klimaty i wzgórza, oraz swoista przypowieść o więzach krwi. Jednak nie jest tak, że ci braciszkowie jakoś specjalnie za sobą przepadają. Howard i Forrest nadal uważają Jacka za młokosowatego zakapiora, który próbuje coś zmienić w obecnym biznesie, ale tak naprawdę siedzi z głową w chmurach nie znając prawdziwego życia. Mimo, że interes pędzenia nielegalnego bimbru kwitnie (a Jack znalazł swój obiekt westchnień), wkrótce przybędą metaforyczne czarne chmury.Oto bowiem w świecie braci Bondurant zjawia się żądny haraczy prokurator generalny, który w celu wyłudzenia profitów używa do brudnej roboty swojego agenta specjalnego, Charliego Rakes'a. Ten obleśny, ulizany maniak rękawiczek i garniaków okaże się największym i nabardziej nieprzewidywalnym przeciwnikiem w tej historii. Czy jednak pokona twardego i niezłomnego ducha naszych bohaterów? O tym musicie przekonać się sami.

 Dla mnie "Gangsterzy" to przede wszystkim film Toma Hardy'ego i Guy'a Pierce'a. Obaj panowie, choć stworzyli zupełnie inne kreacje są jak te statuy, które ogląda się bez zająknięcia. Hardy w roli twardego i dość oszczędnego w uczuciach Forresta od razu wzbudza zainteresowanie, a przede wszystkim cień sympatii. Jest rasowym przywódcą (bo bracia początkowo zawsze się go słuchają), bywa brutalny wobec wrogów, ale i delikatny w stosunku do kobiet. Bardzo cieszy mnie, że to akurat Jessica Chastain wcieliła się w postać Maggie- bo dla mnie jest to aktorka z naprawdę wysokiej półki (a jej widok to pozytyw zarówno kinowy jak i wizualny). Oczywiście nie mogę zapomnieć o psychopatycznym Rakesie- bo to tak jakby pominąć Oldmana w "Leonie zawodowcu". Jest koszmarnie pedantyczny, zawzięty i okrutny jak na mieszkańca Chicago przystało (nie zapominajmy, że pewien Al nieźle tam namieszał). Równie dobrze można zamienić tytuł produkcji na "Zabić Rakes'a" a oddałoby to zamysł mojej refleksji na temat "Gangstera" (tfu, kto to tak przetłumaczył?). Co mi się oprócz tego podobało? Sposób prowadzenia narracji (lubię jak coś dzieje się z perspektywy jednej osoby, wtedy czuję się bardziej wciągnięta w sprawę), klimat- zwłaszcza początkowe 40 minut, gdy na zabudowanym pustkowiu zjawia się pasażer, mający za chwilę rozwalić przejeżdżającego kierowcę (dla mnie to było naprawdę mocne, plus Oldman z wąsami po raz kolejny udowodnił, że jest kameleonem). Ta 'wiejska stagnacja' wcale nie odbiera dynamiki całej fabule-wręcz przeciwnie: widz ma wrażenie, że wszędzie, nawet zdala od metropolii dzieje się dokładnie to samo.
       Wiem, że niektórzy mogą być rozczarowani pewnymi zwrotami zdarzeń. Ale dla mnie jest to wyjątkowo pozytywny obrót. Od razu można zauważyć, że nawet policjanci (którym na początku było wszystko jedno z kim są w komitywie) w pewnej chwili będą mieli dość dziwnych zachowań Ricksa, więc sprawiedliwości musi się stać zadość. Może to głupie, ale w chwili, gdy reszta producentów alkoholu, zdecydowała się odpalać działkę prokuratorowi (a jedynie Bonduranotwie się sprzeciwili), na myśl przyszła mi scena z "Ojca Chrzestnego" gdy don Vito Corleone nie zgodził się wchodzić w narkotykowy biznes.

      Od razu jednak przestrzegam: nie jest to typowy film gangsterski: hektolitry krwi (mimo, że zdarzają się w nieoczekiwanych momentach) nie brudzą, że tak powiem ekranu, a bracia Bondurantowie to też nie są mega, super bad assy (Jack był dla mnie takim totalnym dzieciakiem, w stylu 'co to ja nie zahandluję'). Mimo, że motywy country, czy smyczki w tym stylu to nie jest moja bajka, to muszę się przyznać, że utwory muzyczne wyjątkowo przypadły mi tu do gustu. Fakt, że cała historia działa się naprawdę, podnosi moją ocenę o jeszcze jedno oczko.
     Tak więc nie pytajcie mnie więcej co sądzę o "Gangsterach" i lećcie obejrzeć-bo to kolejny, naprawdę dobry film dla koneserów właściwie skrojonego kina.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...