Wielka posucha w mym alternatywnym świecie, ale tak to jest, jak się nie ma tzw. blogerskiego powera. Dziś więc zrobię mini-skrót najciekawszych popkulturalnych przeżyć, które w jakimś stopniu na mnie wpłynęły. Jak zwykle zacznę od tego na czym się nie znam, przechodząc do tego, o czym nie mam pojęcia. Zatem do rzeczy.
"Doctor Who", sezon 1-oczywiście, tylko w teoretycznym tego słowa znaczeniu, bo gdybym była na 100% skrupulatna, zaczęłabym od tej wyliczanki (czy może być coś lepszego, niż zainteresowanie się jednym serialem, dzięki innemu serialowi?). Wzięłam się więc za najbardziej dostępną opcję, czyli wersję z Ecclestonem- i muszę powiedzieć, że przechodziłam w niej kilka faz. Pierwsza, to: rany, trochę tu kiczowato, ale chyba taki był zamysł, czy nie? Z początku podchodziłam sceptycznie do prezentowanej stylistyki, ba, wiele rzeczy mnie tam po prostu drażniło- poczynając na matce Rose i na samej Rose kończąc. Ale po lekkim załamaniu/krótkiej przerwie, wróciłam do reszty epizodów i..stało się coś dziwnego. Zatem faza druga wyglądała mniej więcej tak: hmm, niby nie jest to tytuł będący technicznie dopieszczony i nie wiadomo jak precyzyjny, ale postać Doctora jest fajna. Potem przyszła faza trzecia: metaforyczne pochłanianie kolejnych odcinków i przeżywanie (albo raczej wczuwanie się w) tej z ostatnim Dalekiem. W tym momencie poczułam, że chcę wiedzieć więcej. A dalej ruszyło już jak z kopyta. Ciężko było też przyzwyczaić się do fizycznej zmiany bohatera, zwłaszcza, że David Tennant przez dłuższy czas figurował u mnie pod ksywą Barty Crouch Junior. Ten fakt jak widać mi wadził, ale uświadomienie sobie, że jest to wciąż ta sama osoba-z nieco innymi cechami, była błogim następstwem [w sumie dodaje to nieco świeżości panu Who]. No i (również) podoba mi się, że mimo swojej niechęci do Rose (ale tylko w pilocie), zupełnie inaczej odbierałam ją w kolejnej serii. Takie 'nie oceniaj książki po okładce', jeśli wiecie co mam na myśli. Obecnie biorę się za kolejne odcinki z Tennantem, więc zobaczymy, co będzie dalej. Ale w tej chwili jest jak najbardziej na plus. Cieszę się, że zaczęłam w swoim tempie.
"Ondine"- nie chcę spoilować, więc tylko dodam, że rozczarowało mnie zakończenie. Ot, tak po prostu. Nie widzę tylu słabości, co reszta kinomanów, ale faktycznie: mocne kino, to to nie jest. Taka niezobowiązująca, niezła wizja- którą niektórzy kwitują jako do obejrzenia i zapomnienia. Bo mimo kuszących (przynajmniej moje oko) krajobrazów i dużej ilości wody, film ten posiada jedną istotną wadę, a mianowicie brak ciągłości/spójności. Są bowiem produkcje, które wydają się głupio mówiąc 'w porządku'-gdy sobie o nich przypomnimy, ale nie wiemy czemu do nas nie przemawiają. Tak było i w tym przypadku. Pewnie gdybym miała jakieś szersze pojęcie o kinie, umiałabym to właściwie wytłumaczyć, ale laicka perspektywa dała tu o sobie znać. Baśniowe odniesienia do selkie i bijąca zewsząd wilgoć w pierwszych minutach "Ondine" mnie co by nie mówić przyciągała. Zresztą-cenię twórczość Neila Jordana i jego umiejętność kreowania oryginalnych historii w niekoniecznie ogromnych przestrzeniach (swoją drogą kolejny raz piszę o czymś powiązanym z 'Breakfast on Pluto'). Dlatego szkoda tak przeżartego potencjału. Inną sprawą jest to, że- nie wymagająca specjalnego czepialstwa gra naszej rodaczki, w żadnym stopniu nie zmusiła mnie do stwierdzenia 'widać, że ich do siebie ciągnęło'. Absolutnie. Colin Farrell dał mi po nosie, bo okazał się najlepszym ogniwem produkcji->wcześniej pisząc o "In Bruges" też musiałam się wobec niego pokajać. Rola rybaka-alkoholika wyjątkowo mu pasowała, i szczerze mówiąc, intrygowała nie gorzej, niż tajemnicza (?) Ondine. Przewijająca się w tle rodzinna patologia (i postać córki Syracuse'a) mogła być- bo ja wiem, lepiej pociągnięta, choć z drugiej strony brak mi w tej chwili jakiejś mądrzejszej propozycji. Szkoda, że to na czym skupiają się media nie jest wprost proporcjonalne do spełnienia czyichś filmowych oczekiwań. Jak już pisałam u siebie na fb: źle nie było, ale jakoś super też nie. Za bardzo to wszystko jaśnie państwo rozdmuchali.
Ps. Przepraszam za tak rozlazłą, dużą grafikę, ale podoba mi się ta z Doctorem [/ami].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz