sobota, 6 kwietnia 2013

HAL, WAT R U DOIN? HAL, STAHP.

    Wiecie, że wcześniej nie widziałam tego filmu? Wiecie, że podchodziłam do niego jak pies do jeża? A wiecie, że nawet jak jadę w linii prostej rowerem, i tak nim skręcam, bo mam problemy z koordynacją? Dobra, dość o mnie, przejdźmy do meritum. Ostatnim razem zabrałam się za (cytując znawców) 'arcydzieło gatunku science-fiction' , potocznie zwane "Odyseją kosmiczną". I mój kłopot-a raczej kłopoty z nim związane mogłabym rozbić na multum paragrafów, ale skupię się na tych najważniejszych.
    Więc po pierwsze: fabuła. Chwalenie się, że SO oglądałam na raty, jest rzeczą naprawdę słabą. Lecz nic na to nie poradzę. Bo nie jest najdłuższym dziełem w mej amatorsko- kinowej karierze, a  jednak pewne sprawy spowodowały, że seans musiałam przełożyć/odłożyć. Ale nie ma tego złego: okazało się, że dzień drugi nie wywietrzył wcześniejszych detali z mej głowy, więc kontynuować mogłam z zupełnym spokojem. I o dziwo się wkręciłam. Znaczy w epizod z HALem. Który uważam za najlepszy w tych partiach (no nic nowego). Bo początek mnie specjalnie nie porwał-i nie chodzi o utwory klasyczne, które były nawiasem mówiąc świetne. Po prostu obstawiam za stwierdzeniem, że "Odyseja" jest momentami za długa. Tak jak "Mistrz". Tylko, czy w całości oceniłam je nisko? Wręcz przeciwnie.

    Każdy, kto film Kubricka ma już za sobą (czyli jakieś 65% społeczeństwa?), wie dokładnie, że przedstawia trzy historie, dziejące się w kilku przestrzeniach czasowych. Numer jeden: z prehistorycznymi małpami człekokształtnymi (prawdopodobnie nasi przodkowie), numera dwa: czyli rok 2001 i trzy: podróż na Jowisza, powiązane z jednym i tym samym elementem. Czyli [spoiler] monolitem [/koniec]. Są to również konkretne etapy w rozwoju człowieka, które dają ostrzeżenie (i interpretację) odnośnie naszej ewolucji (reinkarnacji?). Kubrick być może mierzy się z tematem grzechu pychy, twierdząc, że wszystko wzięło się od przemocy, a może uważa, że scalenie z uniwersum będzie najlepszym krokiem w przyszłość. Nie wiem sama. Zresztą-tych refleksji jest zapewne od groma, bo nie sposób zebrać każdej*. 
    Bardzo, bardzo ciekawym zabiegiem, są miarowe oddechy kosmonautów, które podkreślają ich położenie, oraz wyczuwalną panikę. I cisza w kosmosie-tam nie ma dźwięków postrzału jak w "Gwiezdnych wojnach", tylko próżnia, która fascynuje i jednocześnie pochłania. Wszak trudno skakać z radości, kiedy robot, co miał bezpiecznie prowadzić misję, okaże się odstawiać fanaberie typu fałszywy alarm i kolejne idące za tym konsekwencje. Z drugiej strony HAL jest postacią wyjątkowo interesującą. Obawia się misji, pyta, zaczyna mieć wątpliwości. Czy to nie są typowo ludzkie zachowania? Jak na ironię, to Dawid Bowman za chwilę okaże się jego totalnym przeciwieństwem, bo praktycznie bez skrupułów postanowi [spoiler] HALa rozkręcić aka dokonać nań lobotomii [/koniec]. Oczywiście ktoś może skontrować, że HAL robił takie rzeczy, że należało się go pozbyć. No, ale i tak było to emocjonujące.
  Zestawienie ze sobą małości/nicości człowieka, a ogromu kosmosu nie jest niczym nowym, chociaż winnam się zastanowić z tym osądem produkcji z 1968. Czyli była czymś świeżym, nowatorskim i bardzo długo realizowanym-perfekcjonizm się opłacił. Zatem strona techniczna to absolutny majstersztyk i z tym się zgadzam. Do tej pory ujęcia wydają się wyjątkowo absorbujące, zwłaszcza [spoiler] podróż ostatniego pasażera przez inny wymiar [/koniec]: te kolory i barwy różnych skupisk podobały mi się najbardziej. Pomyślałam też, że Terrence Malick w "Drzewu Życia" mógł inspirować się tutejszymi zabiegami (widok na kosmos, opera). Nie mówię, że na pewno, ale podniosła muzyka jest podobna.

   Kwestia inna: odbiór. Science-fiction nie jest moim życiowym konikiem. Nie potrafię więc zgłębić tego, co przetrawili inni. Przedstawianie nowinek, bądź wizji technologicznych było dla mnie rzeczą najnudniejszą li i jedynie opóźniająca dynamikę akcji. Zapewne celowo, by dać upust widowni, która rok później ujrzy pierwszą stopę postawioną na Księżycu. A więc mamy wideo rozmowy, polecenia głosowe i mnóstwo innych rzeczy, które pominęłam. Tu również ktoś wziął pod uwagę służbowe podróże w przyszłości. W tamtych latach takie coś mogło robić gigantyczne wrażenie, ale nie na kimś, kto miał styczność ze współczesną, szybką (i nie zawsze dobrą) sieczką.Więc epizod środkowy uważam za najmniej interesujący, choć rzecz jasna kluczowy dla całej reszty. 
   "2001: A Space Odyssey" to w wielkim skrócie filozofia plus realizm, choć punkt drugi przejawia się dużo częściej, zwłaszcza w pierwszej połowie filmu. Mamy więc mnóstwo owalnych, prostokątnych i matematycznych kształtów, które wieńczy tajemniczy [spoiler] monolit [/koniec], wzbudzający duże znaki zapytania. Inny plus to działania astronautów w przestrzeni. Jest tak, jakbym oglądała autentyczną naprawę statku/jego przegląd za szybą. Gra aktorska? No niestety się nie wybija, bo nie działa na mnie ta stylistyka. Ale- ostatnie pół godziny owszem [z drugiej strony podobała mi się kreacja Noomi Rapace i Michaela Fassbendera w "Prometeuszu", więc może nie o to biega].
    Skojarzenia słowne? Oczywiście Odyseja-Odyseusz, kosmos-niezgłębiony świat, najdłuższa podróż, czy nawet 20 tys.mil podmorskiej żeglugi z powodu liczbowego podobieństwa. Jaka szkoda, że nie widziałam tej produkcji wcześniej, być może moja opinia byłaby dużo bardziej entuzjastyczna. Bo oto wchodzę na najtrudniejsze pole manewru, czyli 'czy to jest klasyk, czy może jednak nie?'. Z tym właśnie ja mam największy problem, bo nie lubię opinii, narzucających z góry jakieś myślenie. Ale- nie to jest najgorsze. Smutek wychodzi wtedy, kiedy oczernia się kogoś bezpodstawnie. W rzeczy samej chodzi mi o te liczne filmowe fora, w których waszmoście i panie chętnie obrzucają się błotem, by udowodnić swą wyższość nad resztą. Szkoda, że są jak to mówią ludzie i parapety.

  Słówko wieńczące: takie produkcje naprawdę warto obejrzeć, by skonfrontować podejście do spraw okrzykniętych, czyli arcydzieł. Bo mój problem nie leży z zaakceptowaniem tej łatki, tylko z tym, że wolę  oglądać ten film w częściach, niż w całości.

 *Bunt maszyn też, ale sobie daruję.

Ps. Właśnie przeglądam galerię zdjęć. Są wspaniałe.
Źródło [1] [2]


8 komentarzy:

  1. To, czy coś uznamy za klasyk, to raczej nie jest kwestia subiektywnego podejścia. Klasykiem coś się staje albo na przestrzeni lat, albo nawet czasem szybciej, ze względu na wartości jakie ze sobą niesie itd, docenia jest społeczeństwo itd, itd. Wiele klasyków (nie tylko kina) może nam się nie podobać, to normalne, każdy ma inny gust, ale z tego powodu, że czegoś nie lubimy, to wcale nie przestanie być klasykiem.

    Generalnie masz rację, to co się dzieje wokół tego filmu (nie tylko tego) na niektóych forach, to po prostu kpina. Już dawno przestałem czytać te kłótnie. Wolę przeczytać rzetelniejsze teksty, taki jak Twój chociażby. Mimo, że nie do końca się zgadzam, bo dla mnie osobiście Odyseja to najlepszy film ever:)(poza jednym wyjątkiem, o którym też pisałaś, czyli Drzewem życia Malicka, ale tego już nawet do końca nie traktuję jako film). Uwielbiam Odyseję za to właśnie, że pozostawia tak wiele miejsca do własnej interpretacji, można ją traktować jako podróż przez etapy rozwoju człowieczeństwa, jako podróż do samego Boga, czy jako podróż w głąb siebie - a to zaledwie pierwsza warstwa całości. Gdzieś tam głębią się (dziś już może nie robiące na nas wrażenia, ale wtedy!) przestrogi przed rozwojem technologii, sztucznej inteligencji. Z drugiej strony być może człowiek sam jest taką "sztuczną inteligencją" powstałą dzięki ingerencji kogoś z góry. Kogo? Obcej cywilizacji. Czy mowa o samym Bogu? Oj, wiele można by pisać o Odysei. Dla mnie wielkie kino:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie myślałam, że skomentujesz ten wpis- w końcu HAL w avatarze zobowiązuje;p
      Dla mnie film Maliicka jest jednak przekombinowany z drugiej strony, czyli filozoficznej. Ciężko do takich produkcji (jak Odyseja)się zabrać, bo mają już konkretną renomę i czas, który tylko ugruntował ich pozycję w kinematografii.
      A interpretacji jak widać jest mnóstwo ;).

      Usuń
  2. "Odysei" nigdy nie mogłam znieść. W całości nie udało mi się jej obejrzeć ani razu. Dla mnie to jeden z tych smutnych filmów, które choć są ambitne w założeniach to jednak przez to, że ugrzęzły w bagnie rozwlekłej narracji i reżyserskich porażek, są po prostu słabe. Nigdy nie zrozumiem geniuszu Kubricka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli wziąć pod uwagę epizod z HALem to jest on bardzo dobry-i końcówka. Ale z resztą się zgadzam. Pierwsze bodaj 1,5 h mnie nie zaintrygowały. W ogóle ciężko strasznie ten film ocenić. O wiele lżejsza w przekazie jest dla mnie "Mechaniczna Pomarańcza" Kubricka, która ma nawiasem mówiąc ciekawą muzykę.

      Usuń
  3. "Odyseję kosmiczną" widziałam w częściach, na tych samych zajęciach (i z tym samym doktorem) gdzie oglądałam "Grę pozorów". Nie pamiętam już interpretacji, wiem że na pewno była dość szczegółowa i mnie zniechęciła do obejrzenia całości. Muszę jednak kiedyś jeszcze raz go zobaczyć. Ciekawa jestem własnych wniosków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepiej na spokojnie, bo z całą tą otoczką i dyskusjami ciężko czasem się skoncentrować na przekazie;). Pierwsza połowa jest średnia, ale druga to już rzecz ciekawa w mojej opinii.

      Usuń
  4. Znowu mnie zawstydzasz wpisem. Nie widziałam tego [tak, tak wiem, wstyd jak stąd do Stambułu] :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, ja widziałam w sumie niedawno więc nie mam czym szpanować ;).

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...