poniedziałek, 18 marca 2013

Where's my mind?

    Jest takie powiedzenie (możliwe, że je przeinaczyłam): mogę dożyć starości, byleby tylko umysł był sprawny. No właśnie. Co jeśli nasze szare komórki pewnego dnia przestaną współpracować, wypną się do nas tyłem i już nigdy nie wrócą? Możemy nie odczuwać tego ciężkiego momentu, ale nasi znajomi jak najbardziej. Albo raczej najbliżsi. Nigdy nie rozmyślałam nad tym, jak kluczową rolę odgrywa w naszym życiu pamięć. Bo nie mam jej jakoś specjalnie rozwiniętej- jestem typowym wzrokowcem, który pisząc na egzaminie,  wyobraża sobie dane zdanie, na konkretnej notatce [no dobra, może nie zawsze, czasem nawet karteczki nie pomogą]. Zatem nie mam się czym popisać. A największe trudności przynoszą mi imiona nowo poznanych osób, co ulatują mi zaraz z głowy, mimo, że rozpoznaję ich rysy twarzy.  Jakie więc było moje zdziwienie, gdy po seansie „Memento” nie myślałam o niczym innym. Zaprezentowane tam chwyty, przez trwającą ponad 100 minut projekcję, tak zadziałały na moją wyobraźnię, że w pewnym momencie złapałam się na tym, że szukam jakichś zapisków w kieszeni. A to chyba nie może być lepszą reklamą.
         Christopher Nolan lubi grzebać w naszych mózgach. Bada tajniki ludzkich reakcji, dodając do tego swoje alternatywne wizje: takie jak manipulowanie snami i wkradanie się do podświadomości („Incepcja”). Wcześniej jednak wziął na tapetę problem utraty pamięci krótkotrwałej. Jakie bowiem konsekwencje mogą czekać człowieka, który wbrew swojej woli został pozbawiony przyswajaniu krótkich informacji? A przede wszystkim, co może stać się z osobą, nieświadomie skazaną na wieczną niepewność co do tego kim jest, kim była i kim będzie. Niczym dziecko we mgle więc,  porusza się tymi samymi szlakami, nie mogąc odgadnąć ‘co tak właściwie tu robi’. Ja też czasem zadaję sobie to pytanie, ale w trochę innym kontekście [żenująco-filozoficznym].

     Żonglowanie tożsamością. Tak pokrótce opisałbym motor [przekaz?] przewodni filmu. Każdy z nas jest kowalem własnego losu, posiada inne cele, chęci i pragnienia. Dobitnie tę sprawę nakreśla ostatnia scena produkcji, dająca niezłego kopa po tym,  czego się spodziewaliśmy (lub nie). Oczywiście, znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że przewidzieli wszystko już na początku, ale ja- należąc do szczęśliwych przedstawicieli wolnych interpretatorów [piszących to co oczywiste], cieszę się, że zostałam przyjemnie zaskoczona. Właśnie to bardzo podoba mi się u Nolana, że ukazuje coś w kilku odmiennych perspektywach tak, że możemy kogoś z miejsca zdyskredytować, a potem ujrzeć nieznane nam dotąd oblicze bohaterki/bohatera i powiedzieć do siebie ‘O ja’.  Widać, że ów pan od początku robił coś w takim, a nie innym kierunku [ambitne kino akcji]. Jedni uważają go za króla mainstreamu, a dla mnie będzie po prostu człowiekiem z ciekawymi pomysłami. A ta rzecz- czyli kreatywność ma u mnie ogromne znaczenie, jeśli chodzi o odbiór dowolnego dzieła.
     Oglądając „Memento” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w obsadzie brakuje mi Brada Pitta [Leonard miał włosy przefarbowane na blond-jeden szczególik, a jak wpływa na całość]. Po czym spoglądam na ciekawostki i ‘ta dam!’- okazało się, że był zainteresowany podjęciem głównej roli. Względy technicznie mu jednak na to nie pozwoliły i tak na ekranie zaświtał nam Guy Pearce. Nie mam zbyt dużej wiedzy odnośnie jego filmografii, ale przyznam się, że w pierwszych minutach mnie nie przekonał. O wiele mocniej widzę go w partiach złych do szpiku kości psychopatów-czego dowodem jest chociażby mój wpis na temat „Lawless”. Lecz, pomimo wcześniejszych uprzedzeń, dałam się wciągnąć w samą fabułę i nie nosiłam się już z tym problemem.  Pearce świetnie oddał zagubienie pomieszane z determinacją i szaleństwem swojego bohatera. Ale kim on właściwie jest? Tego wszak nie wie sam. 

     Leonard Shelby pamięta wszystko, co działo się przed wypadkiem. Jednak zdarzenia po tym, jak ktoś zamordował i dokonał gwałtu na jego żonie, to dlań zamazany rozdział. Shelby cierpi więc na dość nietypową przypadłość- taką, o której opowiada każdemu. Kłopot polega na tym, że nie wie, iż 15 minut temu o niej wspominał. Leonard więc stał się podwójną ofiarą oprawcy- nie tylko stracił kobietę, którą kochał, ale również pamięć krótkotrwałą. I choć w kontekście „Gdzie jest Nemo” może się to wydawać całkiem zabawne (albo mam dziwne poczucie humoru), dla naszego bohatera stanowi to istny dramat, z którym zmaga się każdego dnia. Tu jednak chodzi nie tylko  o samą żmudną egzystencję, ale dorwanie sprawcy powyższego czynu: niejakiego Johna G. Jak jednak Leonard ma dokonać sprawiedliwości, gdy nie kojarzy faktów sprzed paru sekund? Ułatwia mu to proces powiązanych reakcji, które wypracował sobie, po byłym kliencie ubezpieczeniowym: Sammym Jankinsie. On również padł ofiarą tego powikłania, ale nie dane mu było znaleźć pomocy na wymyślenie systemu. Leonard więc fotografuje polaroidem obiekty i osoby, podpisując pod nimi ważne informacje markerem, a sprawy, które są dla niego najważniejsze tatuuje sobie na ciele. Czy jednak chodzi o tę jedną kwestię, czyli zemstę? A może o coś więcej?

     Reżyser za pomocą ostatniego wydarzenia, cofa się do wcześniejszych, istotnych momentów wyjaśniających zagadkę filmu. Jest to niezwykle intrygujący zabieg, bo wymaga od widza całkowitego skupienia. Przed naszymi oczami przewija się zatem feeria wydarzeń, które zostają wytłumaczone poprzednimi. Dzięki temu, choć czujemy się równie zagubieni co nasz bohater, otrzymujemy przekrój nie tylko przez jego bolączki, ale również osoby, które wpłyną na dalsze losy. Zatem prócz właściciela hotelu, co nie omieszkał podbić czynsz za pokój Leonarda, spotkamy również niejakiego Teddy’ego- mężczyznę podającego się za przyjaciela Shelby’ego, starającego się wybić mu z głowy całe to poszukiwanie. Znajdzie się tu też miejsce dla Natalie-dziewczyny dilera prowadzącej bar, którą łączy z Leonardem strata bliskiej osoby. I tak właśnie rozpoczyna się kołowanie zasadami, które co rusz ulegają zmianom. Bo razem z nimi widzimy, co może dziać się z człowiekiem takim jak Shelby- nie mówiąc o ludziach, którzy z nim się zetknęli. Nie trzeba być wielkim filozofem by stwierdzić, że jego kłopot może stać się dla kogoś powodem do manipulacji. No bo skoro on nie pamięta, to właściwie czemu tego nie wykorzystać dla własnych interesów? Lecz Leonard też nie jest [aż tak bardzo] w ciemię bity-choć nie do końca wie (albo raczej my nie wiemy) czemu rozmawia przez telefon z kimś z zewnątrz, skoro nie prosił o kierowanie połączeń w hotelu. 

    Kamera w chaotyczny sposób przedstawia każdy wycinek z pamięci Leonarda, szatkując fabułę na fragmenty w których wszystko widzimy ‘od tyłu’ i gdy odbywa on konwersację z nieznanym jegomościem przez słuchawkę- na czarno-białym tle. Scenariusz to ogromny atut dzieła-to nie ulega wątpliwości. Żeby stworzyć tak spójny ciąg zdarzeń, trzeba mieć konkretną ideę, choć nie ukrywam, że pewne momenty wydawały mi się dość przeciągnięte. Wśród akcji występują też tak zwane przebłyski pamięci-a więc chwile, gdy Leonard znów wspomina żonę zawiniętą w folię (znów to skojarzenie z „Twin Peaks”- no ile można?) i Sammy’ego. Można też odnieść wrażenie, że Shelby traktuje przypadłość jako [pewnego rodzaju] karę za to, jak jego firma (ubezpieczenia) potraktowała problem Sammy’ego. Jednak nie zapominajmy, że to, co widzimy z początku, może okazać się zaskoczeniem. Na przykład w przypadku Natalie i sytuacji, gdy przychodzi do domu ze śladem na ustach. Albo wtedy, gdy widzimy Sammy’ego [możliwy SPOILER] na fotelu w zakładzie-w pewnej chwili widać na nim zupełnie inną postać [/koniec].
       Niezwykłe jest jak ciepła pogoda może negatywnie wpływać na odbiór projekcji. W porównaniu do tej paskudnej zimy za oknami, chciałoby się wyjść do miejsc, które widzimy w kadrach. Ale nie da się ukryć, że wszystko jest złudne-również to słoneczko podczas dochodzenia Lenny’ego. Zatem świat, mimo zachęcającej otoczki również kryje swoje koszmary. "Memento" jest więc czymś na kształt frapującej opowiastki z domieszką psychologii, thrillera i kryminału. Ten gatunkowy miks jak najbardziej mi odpowiada. A teraz kilka słów o obsadzie. Nie ma co owijać w bawełnę-Guy Perace odgrywał tu pierwsze skrzypce i wspaniale wywiązał się z niełatwego zadania. Ukazanie gamy emocji, towarzyszących poczynaniom Leonarda wymagało dużego warsztatu i charyzmy, co oczywiście się powiodło. Bo moje wcześniejsze malkontenctwo po paru minutach się rozmyło-choć nadal uważam, że Brad Pitt równie zacnie by się zaprezentował (nie z powodu li i jedynie wyglądu rzecz jasna). Podobała mi się również kreacja Carrie-Anne Moss, która wchłonięta przez świat „Matrixa” teraz zniknęła gdzieś z pola widzenia.

Zdanko wieńczące? „Memento” to pozycja raczej obowiązkowa dla kinomanów i fanów dobrych pomysłów. Zresztą co ja tam gadam-pewnie i tak już je zobaczyliście [wyciąga żakiet, w poszukiwaniu fotek i skrawków papieru]…

Ps. W filmie występuje charakterystyczny motyw muzyczny. Klimatyczny i rozbijający na atomy.




6 komentarzy:

  1. Kocham "Memento"! Za pomysł, za realizację, za aktorstwo. No i masz, teraz przez Ciebie muszę obejrzeć jeszcze raz :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za każdym razem jak słucham soundtracku mam w głowie niektóre sceny;).

      Usuń
  2. Nolan naprawdę stworzył kilka genialnych filmów. I choć nie jestem już największych zwolennikiem jego najnowszych produkcji (np Incepcję uważam za przereklamowaną), to zawsze na zmianę Memento i Prestiż nazywam jego najlepszymi filmami. Na zmianę, zależnie co ostatnie oglądałem, a obie te produkcje oglądałem po kilka razy. W Memento genialny jest już sam pomysł wyjściowy, tu przyznaję rację Puśkowi, a Nolan znakomicie nim operuje, nawiązując zabawę z widzem. Gdy oglądałem to po raz pierwszy, byłem skołowany, ale w bardzo pozytywny sposób. Swoją drogą może właśnie dlatego na równi lubię Prestiż, bo pozostawiają widza z podobnym uczuciem. Jednym słowem - świetny film.
    Imponująca recenzja. Podziwiam pracę w nią włożoną:)

    OdpowiedzUsuń
  3. dopiero po drugim podejściu przypadł mi ten film do gustu :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Memento to naprawdę genialny film, Nolan pokazał nim jaką ogromna wyobraźnią dysponuje. A to, że film zaczyna się od końca, to już w ogóle... odlot! Bardzo dobre kino.

    OdpowiedzUsuń
  5. To chyba ostatni film Nolana jaki muszę nadrobić. I zapewne mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...