czwartek, 6 grudnia 2012

Kilka pomyj na "Moonrise Kingdom"

   Zapewne myślisz Drogi Czytelniku, że oczom Twym ukaże się niezwykle zjadliwy wpis na temat najnowszego dzieła Wesa Andersona. Niezadowoleni filmem poczuliby się dopieszczeni, a zwolennicy po samym tytule szykowaliby armatnie działa mocnej riposty. Niestety- nie liczcie na haniebne pogromy, bo ja jako, że mianuję się niewykwalifikowanym pseudo- recenzentem, postanowiłam tym słowem wstępu zebrać więcej par anonimowych czytaczy. I tak właśnie mój (jakże sprytny) plan puszczam za chwilę w obieg, więc cicho sza i lecę dalej z przemyśleniami.
   Z reżyserem znajomość mam bardzo nikłą, więc nie zamierzam odnosić się do jego wcześniejszych produkcji, czy sypać przykładami jak z rękawa. Ale mam nadzieję, że ta laicka perspektywa znajdzie  jakikolwiek punkt zaczepienia.

   Lata 60-te dwudziestego wieku. Oto jest sobie dwójka niezwykłych nastolatków z charakterystycznym rysem psychologicznym. Dwunastoletni Sam, pewnego dnia bez niczyjej zgody, opuszcza obóz skautów, a gdzieś na drugim krańcu miasta, najstarsza córka państwa Bishop, równie niespodziewanie zostawia swój rodzinny zakątek. I tak właśnie rozpoczyna się cała akcja produkcji, pełnej pozytywnych zwrotów zdarzeń, zaprezentowanych niczym podręcznikowa parabola. Moonrise to w końcu jedyne miejsce, w którym Sam i Suzy mogą wreszcie być sobą, czuć nieskrępowaną szczenięcą miłość i odejść od kłopotów, typu braku akceptacji, czy porozumienia wśród najbliższych. Mimo, że oboje nazywani są problematycznymi, od razu widać, że otoczenie, w którym egzystują jest równie trudne, co ich zdiagnozowana osobowość. Spójrzmy chociażby na Laurę i Walta Bishopów- leżą w oddzielnych łóżkach, a swoje dzieci nawołują przez specjalny megafon. Kapitan Sharp zaś lata policyjnej świetności już dawno miał za sobą. Z innej strony jest również Harcmistrz Ward- w groteskowych portkach i totalnym nieprzygotowaniu na takie sprawy jak dezercja (zwłaszcza widać to, gdy przeżywa swoje rozterki w namiocie). Ta oryginalna grupka, postanowi rozpocząć gorączkowe poszukiwania za pociechami, co oczywiście doprowadzi nas do innych ciągów sytuacyjnych. Oprócz wyżej zaprezentowanych osób, w krótszym czasie antenowym pojawia się między innymi ciekawy pan z brodą w czerwonym płaszczyku (taki mini-narrator), a także kobieta z opieki społecznej nazywana "Opieką Społeczną" (genialny pomysł, zdecydowanie na moim poziomie dowcipu).

"Moonrise Kingdom" można by w kilku słowach opisać jako opowiastkę dla dużych i małych. Mali na pierwszy rzut oka, nie wydadzą nam się w pełni dojrzali, jednak ich dorosłość widać praktycznie w każdym calu: czy to za pomocą wypowiadanych słów, czy w podejściu do niełatwych spraw (zwłaszcza uczuć). Nic zresztą dziwnego-w końcu są głównym motorem przesłania. Starsi uczą się od młodszych, a młodsi od starszych, choć może bardziej powinnam powiedzieć, że moralitet skierowany jest w stronę rodziców. Jest więc lekko i wesoło, ale też mądrze i niepatetycznie.
     Krajobrazowo- kredkowy minimalizm wszystkich przedmiotów jest nie tylko dodatkiem humorystycznym, ale przede wszystkim ciekawą formą stylistyczną (latarnie, przystanek autobusowy-to wszystko wygląda jakby zabrano je jakiejś kreskówce). Weźmy chociażby zastosowany sposób prowadzenia kamery: przekrój przez domy (jak na tych słynnych rysunkach w podręcznikach dla podstawówki), widok z dachu samochodu policyjnego, czy technika a la pogodynka w sieci. Zabawa tymi znanymi projekcjami pozwala nam śmiać się zarówno ze zbyt wysoko zawieszonego domku na drzewie, czy 'bardzo ogromnego' rewiru, w którym urzędują lokalne władze. Oczywiście nie tylko ta jaskrawa tonacja będzie celowo odchylona od normy. Przerysowane są tu przede wszystkim postacie tzw.mentorów: w głównej mierze Bruce Willis, Norton i jego codzienne patrole, czy także Tilda Swinton. Przeciętny widz znajdzie tu również nawiązania do innych dzieł kinematografii: motywy wojenne, nagranie Harcmistrza Warda (moje skojarzenie: produkcje detektywistyczne, mojej koleżanki-"Twin Peaks"), [spoiler!]dziura w plakacie wzięta prosto ze "Skazanych na Shawshank" [/koniec spoilera]i zapewne wiele innych. Nieprzeciętność tkwi tu z pewnością w ciekawej konwencji. 
   Muzycznie tony autorstwa Alexandra Desplata wesoło przeplatają się z fabularnymi zagraniami, a to co zapadło mi w pamięć przypominało zmiksowane indiańskie rytmy i chóralne młodzieńcze śpiewy (i kompozycje klasyczne razem z ciekawymi komentarzami). Aktorsko nie ma co owijać w bawełnę- duży plus,czego zresztą nie trzeba specjalnie udowadniać. Willis po raz kolejny pokazał, że prócz 'grania samego siebie' w produkcjach kina akcji, posiada również komediowy talent (co widać chociażby w "Ze śmiercią jej do twarzy"-bardzo fajnym i nie docenianym filmie). Edward Norton to dla mnie pozytywne zaskoczenie-bo szczerze się przyznam, że za nim do tej pory zbytnio nie przepadałam. Bill Murray w takiej stylizacji czuje się chyba jak ryba w wodzie, a pochwała należy się również młodym odtwórcom ról.

  Podsumowując: ciepłe i zabawne dzieło, po którym nie spodziewałam się za wiele, a byłam przyjemne uraczona.

Ps. Nowa Anglia opisywana jest jako region o znaczącej roli w zniesieniu niewolnictwa i rozwoju literatury i filozofii. Przypadek?


5 komentarzy:

  1. leki, przyjemny, uroczy, śliczny film. Niestety fabuła mnie nie zachwyciła, a szkoda, bo klimat genialny. Z dzieł Andersona polecam ci "Rushmore" ze znakomitym Jasonem Schwartzmanem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. genialnie wychwycone smaczki tego filmu! Bruce Willis - jak zwykle genialny, kolejny "uniwersalny" aktor, w pozytywnym tego słowa znaczeniu - nie boi się, podobnie jak Murray czy Norton - bawić się grą aktorską, zmieniać charakterystykę granych postaci. Norton - to dla mnie również zaskoczenie, bo do tej pory znałam go tylko z kilku produkcji, za którymi nie przepadam (patrz Iluzjonista, Fight Club). A co do Wesa Andersona - polecam Genialny Klan. Bardzo lubię bajkowy klimat jego filmów (co prawda to takie bajki dla dorosłych).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to widzę, że mam kilka tytułów do nadrobienia:D A Norton mnie też długo nie przekonywał, nawet po kultowym "Więźniu Nienawiści".

      Usuń
  3. "Moonrise" jest nominowane do independend spirit awards, co juz sprawia ze jest to produkcja warta uwagi. Najbardziej spodobalo mi sie to ze wszystko jest tam proste: dialogi, akcja, a czasem nawet kamera jest tak sprytnie prowadzona ze ma sie wrazenie jak by sie w teatrze bylo :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie najbardziej rozwalił brodaty pan w czerwonym płaszczu:D Zwłaszcza jak się pojawił znikąd na obozie.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...