„Heavy Rain” (nie mylić z nazwą leku na opryszczkę) jest
grą, którą albo już wszyscy przeszli, albo przynajmniej kojarzą z tytułu. Ja
jako, że jestem dość nieobeznana w nowinkach technicznych, dopiero kilka
miesięcy temu otrzaskałam ją na ps3- choć wiem, że data produkcji to bodajże
2010 rok. Mimo, że (prawdopodobnie) już wszystko zostało na jej temat
powiedziane, chciałam dorzucić swoje trzy grosze, odnosząc się do własnych
emocjonalnych przeżyć (także będzie fanowania co nie miara, trzymajcie się
poręczy i liczcie na lewitującą bieliznę).
Ps. Czy tylko ja miałam taki dziwny ucisk w żołądku, kiedy słyszałam muzykę tytułową?
Co mi się w niej najbardziej podobało? Oczywiście fakt, że
choć poruszamy się czterema różnymi postaciami (i to tak różnymi jak się tylko
da), w pewnym momencie wczujemy się w ich położenie do tego stopnia, że
a)będziemy przeżywać ich rozterki, upadki, czy decyzje jakby to były nasze
własne i b) (tu dochodzimy do sedna sprawy)będziemy wręcz panami swojego losu; gra
bowiem jest jednym wielkim interaktywnym wyborem, okraszonym dawką dramatu i to
takiego z najwyżej półki. David Fincher z pewnością nie powstydziłby się
ułożenia podobnego scenariusza, a samo „Heavy Rain” z łatwością mogłoby
konkurować z współczesnymi produkcjami kryminalnymi. No właśnie, kryminał.
Najgorzej kiedy seryjny morderca zna twoje największe słabości i wie, ile
jesteś w stanie poświęcić dla najbliższej osoby. Tak właśnie dzieje się w
przypadku Ethana Marsa- rozwiedzionego architekta, który niedawno stracił
syna. Żeby było mało, drugi żyjący potomek naszego bohatera w trakcie akcji
zostaje porwany, a my odnajdując wiadomość od mordercy z origami, będziemy musieli/bądź
nie (bo wszystko zależy od nas) rozwiązywać jego makabryczne polecenia, aby
dotrzeć do zadokowanego gdzieś małego Seana Marsa. Oprócz tego, równolegle
wcielamy się w cierpiącą na bezsenność, młodą dziennikarkę Madison, uzależnionego
od TRIPO agenta FBI Jadena i byłego policjanta Scotta Shelby’ego- który jako
wynajęty detektyw prowadzi dochodzenie w tej samej sprawie.
Każdy, kto miał za sobą przygodę z „Heavy Rain” doskonale
wie, że posiada ona 18 odrębnych zakończeń- także jest w czym wybierać.
Oczywiście (również) muszę poskarżyć się na dziwaczne rozwiązanie jakim jest wprowadzenie Quick
Time Events- powodujące, że w danej chwili musimy wciskać konkretny element na naszym
hm sterowniku, co nie zawsze bywa przyjemne i stu procentowo poręczne. Ten
jeden szkopuł jest chyba jedynym minusem gry, więc jeśli nie mieliście jeszcze
od czynienia z tym oryginalnym tytułem, szybko to nadróbcie.
A teraz przejdę do krótkiego podsumowania misji/rozdziałów które
najbardziej zapadły mi w pamięć.
1. Scena w klubie- chyba jedna z moich ulubionych, bo nie dość że
mamy tam fajną muzyczkę, to jeszcze wiąże się z nią ciekawa intryga, gdzie tym
razem Madison bierze sprawy w swoje ręce (oczywiście wszystko dzieje się, gdy
uda się przejść odpowiednie ekhm starcie;)). Tutaj nie tylko pokazuje się
kobietom jak najlepiej jest wydobywać zeznania z napalonych alfonsów (no dobra,
akurat to może nie jest nic nowego), ale i w jaki sposób wkręcić się w
menażerię-umówmy się, bez ładnej buzi nawet tusz nie jest wstanie nam pomóc. Ps. Czy tylko ja miałam taki dziwny ucisk w żołądku, kiedy słyszałam muzykę tytułową?