Drogi Panie Martinie!
Jeśli następnym razem postanowi Pan wprowadzić kolejne
postaci, wolałabym jednak żeby Pan tego nie robił. Wtedy bowiem znajdziemy się
w dość niekomfortowej sytuacji, gdzie większość czytelników znów poczuje się
skołowana, a i tak przecież połowa tych dodanych przez Pana zdarzeń, zostanie
zwyczajnie usunięta, pozostawiając nas z dziwnym wyrazem twarzy. Tak więc,
mimo, że posiadam ogromny sentyment do Pańskiej sagi, nie jestem wstanie oprzeć
się ważeniu, że mamy do czynienia z
lekkim spadkiem formy (choć może wina stoi po stronie mojej małej sympatii do
występujących poniżej postaci).
A teraz na poważnie: bardzo chciałabym móc stwierdzić, że „Taniec
I” jest lepszy niż „Uczta dla wron”, ale mimo, że lektura szła mi jeszcze w
miarę, nie mam pewności, czy oba tytuły są na tym samym poziomie. No bo
po pierwsze odnoszą się do innego uniwersum, a po drugie niekoniecznie chciało mi
się śledzić losy megalomańskiej Matki Smoków, która (niestety) jest główną osią
piątego tomu ‘jedynki’. Z kim zatem będziemy mieć do czynienia? Słusznie
zgadujecie, że nie chodzi tu o Lorda Voldemorta (a szkoda, bo gość zawsze
pojawiał się znienacka i niósł za sobą pewną aurę tajemniczości).
Tym razem, nasza rysunkowa mapka na pierwszej stronie, będzie
nie tylko powiększona o zbliżenie na Mur, ale również o całe Wolne Krainy-
czyli okolicę w której przebywa nasza srebrnowłosa Daenerys, Quentyn z Dorne,
Tyrion i (spoiler!) zakamuflowany syn
Rhaegara. Tak więc-omg! Będzie się działo. Ale w rzeczywistości fabuła ciągnie
się niekiedy pokracznym tempem, a ja częściej dowiadywałam się czegoś nowego o
hierarchii niewolniczych miast, niż ciekawostek z życia bohaterów. Nie zdziwię
chyba nikogo, że Pentos, Valyria i Meereen przypominały mi krainy dalekiego
wschodu.
Zacznijmy więc od
Daenerys- wymarzyła sobie stworzyć miasto dla którego będzie cudowną matką.
Jednak jej (niekiedy) nieracjonalne posunięcia powodują, że gromadzi sobie
coraz większą rzeszę wrogów, a smoczki- choć rosną jak na drożdżach, miast
słuchać się swojej pani wypinają się na nią przysłowiowym ogonem i postanawiają
grasować po okolicy konsumując ludzi. Dany nie dość więc, że ma problemy z
Yunkai, Astaporem i wewnętrznym buntem Możnych Panów, to jeszcze nie umie
poskromić swojej tajnej broni. Tak więc na karku Targaryenki spoczywa mnóstwo
obowiązków, które (jak się pod koniec okaże) niekoniecznie znikną za pomocą jej
niepohamowanych miłostek (a pani z zasłoniętą twarzą mówiła żeby się strzec
seneszala, co?). Jeśli chodzi o Tyriona, to z pomocą Starszego nad Szeptaczami eunucha, zostaje
przetransportowany do Pentos, a tam pewien otyły magister wkręca go w podróż
wraz z niewielką grupką osób (skrywającą oczywiście swój właściwy cel eskapady).
Jon Snow na Murze męczyć zaś będzie się nie tylko z niesubordynacją dzikich,
ale również Stannisem i swoimi uczuciami- bo czy faktycznie dowódca Nocnej
Straży jest wstanie nie angażować się w sprawy królestwa jeśli tyczy się to
jego rodzinnego domu?
Ale, ale! Zapomniałabym o jednym z najciekawszych, jak nie
najlepiej poprowadzonych wątków z Boltonami, a właściwie Fetorem. Jak być może
pamiętacie, bękart Roose’a został uznany za prawowitego dziedzica, tyle, że
okazuje się posiadać pewne niezdrowe skłonności nawiązujące do familijnego
herbu. Arya Stark ma zaś poślubić tegoż
okrutnika, na co dość emocjonalnie reaguje nasz lord Snow. I tu w ciekawy
sposób wkracza do akcji Melisandre, która chce pomóc uratować młodą wilczycę.
No ale osoby, które są już po lekturze swoje wiedzą, a ja zastanawiam się tylko
jak to wszystko ma zostać rozwiązane w kolejnym tomie.
No właśnie, już na początku zaznaczyłam, że pewne
bezsensowne doczepianie wątków szkodzi tylko reszcie, a mechanizm usuwania bohaterów
jest zazwyczaj nieoczekiwany, tak jakby autor nie do końca wiedział co chce z
nimi uczynić. Weźmy chociażby Gryfa, który nagle poprzez wcześniejsze podszepty
Tyriona postanawia zmienić kurs i miast stawić się do żeniaczki z Daenerys,
chce pomaszerować sobie na Westeros. I niby wszystko ok., ale już po raz kolejny
pozbywamy się jakiegoś zdarzenia. Nie chcę siać paniki, ale im dalej w las, tym
(na serio) robi się więcej drzew, a pojedyncze usuwanie nadmiernej ilości
bohaterów może się wkrótce skończyć jakąś krwawą jatką.
Tak więc z tymi, oraz innymi refleksjami (?) kończę swój
mały wywód mając w planach kolejny tom, który (mam nadzieję) przyniesie mi
nieco lepsze odczucia.
wszyscy już to czytają a ja nadal nie znajduje czasu, a takie sagi wolę po kolei czytać tom po tomie.... zastanawialam sie nawet czy nie zamowic sobie angielskeij wersji ksiazki (bo tansza :P)poko co czekam do marca na kolejny sezon ;D
OdpowiedzUsuńOj ja już czuję jak będę jojczyć na zmiany, bo w serialu dużo pozmieniali i nie wiem jak z tego wybrną;p
Usuń