Oczywiście złe w takim ogromnym cudzysłowie, bo nie samym ogólnikiem żyje człowiek. Postanowiłam, że pominę czarne charaktery, wzbudzające we mnie to uczucie palpitacji- wszak Klaudyna i Owca wykonały już swoje zadanie (a ja nie zamierzam znów spotykać się z marami z dzieciństwa). Pomyślałam, że swobodne zestawienie najciekawszych bohaterów rysunkowych /i komputerowych będzie dobrym zakończeniem mini-cyklu i pozwoli wpaść na jakąś głębszą notkę. No to jedziemy.
1. Hades- tu nie będzie zaskoczenia. Wielokrotnie nawiązuję do jego postaci, gdy podobny temat wypływa na czyimś blogu. Disney pokusił się o odwrócenie sytuacji i tym samym otrzymaliśmy czarny charakter, który nie tylko wydaje się być bardziej interesujący od głównego protagonisty, ale prócz tego jest po prostu zabawny. Ale nie w ten stricte dziecięcy sposób, tylko przypominający stary dobry film obyczajowy ze zdezelowanym człowiekiem w tle, rzucającym swe mądrości gdzieś w powietrze. Zdaję sobie sprawę, że postać Hadesa rysownicy wzorowali na Jamesie Woodsie (zwłaszcza jeśli chodzi o mimikę twarzy), ale nigdy mi się to nie gryzło w rodzimym dubbingu-> po pierwsze polską wersję widziałam jako oryginalną, a po drugie- wbrew niektórym, uważam nasze ścieżki dialogowe za jedne z najlepszych (z wyjątkiem Herkulesa, który szczerze mówiąc bywał zbyt miękki-tak ja nadal mówię o tembrze głosu). Co jeszcze powoduje, że Hades znalazł się na szczycie tej listy? Cóż, nie ukrywam, że utożsamiam się z jego szanowną osobą, zwłaszcza, kiedy chodzi o nerwowość życiu codziennym.
2. Eris- dreamworksowski "Sindbad" nie jest chyba najszczęśliwszą animacją tej drużyny: gołym okiem widać, że postaci wzorowano na "Drodze do El Dorado"* [Sindbad to jest autentyczna mieszanka Tulia i Miguela plus "Piratów z Karaibów], ale faktem jest, iż wciąż posiada jeden najważniejszy atut. Eris, czyli bogini niezgody, to kolejna pani z cyklu ' jestem ciekawszy(a) od wybranki bohatera'. Jej intrygi są motorem napędowym fabuły- dzięki czemu "Sindbada" chce się oglądać do końca, a w dodatku nie da się tej pani tak po prostu znielubić. Czemu? Bo poza wspaniałym designem (a co za tym idzie lekkością) postaci, to inteligentna manipulantka, nie pozbawiona uroku. Szkoda, że produkcja z dużym potencjałem nie spotkała się z tym samym entuzjazmem, bo serio: bogini mówiąc dość prostacko tam wymiata. Ach tak: Eris dodatkowo igra z naszymi słabostkami, więc pewnie dlatego jest dziś druga.
3. Sir Hiss, czyli Sir Syk-Syk, to mówiąc ściślej dość poboczny**, zły charakter "Robin Hooda" z 1973 roku. Mimo, że nie wiedzie prymu w Nottingham jako ten najbardziej krnąbrny (szeryf wilk jest nie do pokonania), jest w nim coś takiego, że zapada w pamięć. Bo poza byciem [drugim] najmniej pożądanym władcą Anglii, rysownicy-scenarzyści wydobyli zeń komiczny, a co za tym idzie nieco pechowy rys. Podobny zabieg panował zresztą w innych tytułach Disney'a: wcześniej był wąż Kaa z adaptowanej "Księgi dżungli", później mamy przykładowo hieny z "Króla lwa", czy papugę Yago z "Aladyna". Co ciekawe, to fizyczne podobieństwo między Sykiem, a wspomnianym, dusicielem nie przeszkadza w oglądaniu "Robin Hooda" (choć Baloo i Mały John są znów niczym bracia). Owszem, trudno kibicować komuś, kto pozostał zausznikiem księcia Jana, ale scena z uwolnieniem więźniów nadal wzbudza we mnie coś na kształt uśmiechu.
4. Zła Królowa/ Maleficent- nie mogło zabraknąć najbardziej rozpoznawalnych kobiet Disney'a. Pominąć którąś z nich, to tak jakby nie wspomnieć o Waltzu w "Bękartach wojny". Obie panie funkcjonują jako tak zwany standard klasyki, bo są przede wszystkim genialnie wykreowane. Oczywiście słynna "Śnieżka", to jest również przemiana w staruszkę, ale o niej tu nie będzie, bo wzbudza ten sam stan, co wspomnienia szczura Ratigana, oraz Rogatego Króla (to jest raczej luźna spekulacja w stylu: co by było, gdybym oglądała "The Black Cauldron" mając mało lat). Każda starsza animacja studia, niesie pewien ślad historii: tak więc Zła Królowa przypomina słynne gwiazdy lat 30' i 40'. No i jeszcze jedno-warto zwrócić uwagę na kolorystyczne podobieństwo: najwyraźniej fiolet i czerń reprezentują tę ciemniejszą stronę mocy.
5. Lord Shen- cykl "Kung-fu Pandy" nie cieszy się specjalną [internetową] popularnością, ale w mym odczuciu blisko jej do bardziej zacnych produkcji. Pewnie dlatego, że w sequelu, nie tylko utrzymano podobny poziom (co bywa rzadkością), ale przede wszystkim mamy szalonego nemezisa, który przy okazji wypowiada się strunami Gary'ego Oldmana. Dla odmiany, tu najgorsze okazują się nie żadne pantery, czy też nosorożce, tylko pawie, kojarzące się z czymś kolorowym, no i przede wszystkim pozytywnym. Ów zabieg dodaje jeszcze większego animuszu, podkreślając ewidentną obsesję Shena na punkcie władzy, a także zmiany przeznaczenia. Zresztą, wszystko widać w tych przekrwionych oczach i najeżonym spojrzeniu. Owszem, wielce przełomowa postać to to nie jest, ale jej charakter widać jak na dłoni i to mi się zwyczajnie podoba.
6. Madame Medusa- skoro pojawiła się Cruella de Mon, trzeba było wziąć jej konkurentkę, a nic tak nie równoważy apetytu, jak Medusa z "Bernarda i Bianki". Ten (dość) średnio kasowy tytuł ma asa w rękawie w postaci powyższej bohaterki. Dlaczego? Cóż, nie brakuje jej despotycznego uroku Cruelli, co przekłada się na nietypowe grymasy, jak i nietuzinkowe stylizacje. Medusa więc nie tylko uwielbia mieć kontrolę i gustowne perfumy w torebce, ale też nie rusza się bez swych zwierzęcych kompanów. Oczywiście chodzi tu o dwóch aligatorów, których widok przeraziłby pewnie nie tylko myszy (no proszę, naliczyłam trzeci film z gryzoniami w roli głównej). Moja ulubiona scena to ta, w której Medusa idzie do lombardu, ekspresowo przy tym się pakując-pewnie dlatego, że niejeden z nas marzyłby po prostu cisnąć wszystko do walizki i polecieć w siną dal. Choć niekoniecznie na bagna.
7. Dr Facilier- myślałam nad tym, czy by nie uwzględnić Tzekel-Khana z "El Dorado", ale tu przeważył wzgląd totalnie wizualny. Po prostu polubiłam nawiązania do obrzędów voodoo, przywodzące na myśl fabularne dzieło z Mickeye'em Rourke i Robertem de Niro. Oczywiście do produkcji Parkera "Księżniczce i Żabie" raczej nie po drodze, ale czar Nowego Orleanu jak najbardziej to rekompensuje. Szkoda tylko, że poza muzyką i ciekawym światem przedstawionym zabrakło pierwiastka animacji z dawnych lat. Bo prócz rezolutnej i bardzo życiowej postawy Tiany, ja nie widzę tu nic godnego uwagi. No może prócz wyżej wspomnianego doktora (chyba nie chodzi o akademicki tytuł naukowy), który sam wpada we własne sidła. Taka męska wersja Yzmy z "Nowych szat króla", ale w wydaniu bardziej współczesnym.
* Rysownicy Disney'a też są leniwi, ale nie o to się tu teraz rozchodzi.
** Albo i kradnący.
* Rysownicy Disney'a też są leniwi, ale nie o to się tu teraz rozchodzi.
** Albo i kradnący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz