Zawsze mi się wydawało, że John Luther to taki Wallander w wersji soft. Bo, choć jego wygląd nie był równie cierpiętniczy, co u bohatera Mankella, trudno stwierdzić, by sprawiał wrażenie człeka szczęśliwego, bez emocjonalnej skazy. Jedni radzą sobie z pechem za pomocą lampki wina i tłuczenia rzewnych melodii, inni wolą twardo stąpać po ziemi i nadchodzić szybciej, niż burza. W tej drugiej grupie rzecz jasna, miałby znajdować się główny bohater serialu BBC- stacji, która jakiś czas temu wypuściła najnowszy, trzeci sezon. Czekałam z tym oglądaniem, bo najpierw mocno zwlekałam (kogoś jeszcze to dziwi?), ale jak już się wciągnęłam, pochłonęłam tę serię w try miga. I cieszy mnie niezmiernie, że kontynuacja nie tylko utrzymała swój dobry poziom, ale i zostawiła nas z dość interesującym zakończeniem otwartym.
Znów, po kilkosekundowej [genialnie klimatycznej zresztą] muzycznej sekwencji autorstwa Massive Attack, powracamy do zadymionych przecznic Londynu, w których niebezpieczni przestępcy są równie trudni do namierzenia co niegdyś. W pierwszym i drugim odcinku komisariat zmagać się będzie z mordercą-naśladowcą, lubującym się w rytuałach o charakterze sado-maso. Na kim się wzoruje? Dlaczego to robi? Te proste pytania, to oczywiście punkt podparcia dla rozwinięcia fabuły, która- jak to z "Lutherem" bywa, zgrabnie splata dochodzenie z prywatnymi kłopotami naszego bohatera. Bo oto nie tylko dojdzie tu kolejne, dodatkowe śledztwo, które ktoś koniecznie zapragnie mu wcisnąć. Na karku DCI Johna L. będą też dyszeć ludzie, próbujący wyrównać z nim rachunki. Zatem, po raz kolejny zobaczymy DS Erin Gray, a także dyrygującego akcją (i prawdopodobnie inicjatora pomysłu) DSU George'a Starka, czasowo przywróconego do służby. Oboje-choć z przewagą w stronę męską jeśli chodzi o brak bycia fair, szukają dowodów na wykroczenia, których ich zdaniem dopuścił się John Luther. I, choć wydawać się może, że nie znajdą wielu pobratymców, na ich stronę uda im się przekabacić jednego z policyjnych towarzyszy Johna. Ta narastająca z dnia na dzień szarpanina, robi się coraz bardziej stresująca, w chwili, gdy zakonspirowani gliniarze, postanowią trącić w najczulszą strunę, czyli nachodzenie najbliższych. Co najlepsze, rozwiązanie całej sprawy rozkłada się na wszystkie 4 epizody, więc nie mamy do czynienia z zbędnym doczepianiem wątków.
Drugie i równie istotne śledztwo, tyczy się tak zwanego mściciela, który postanowił wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. Tom Marwood nie doczekał się adekwatnego wyroku, kiedy gwałciciel i morderca jego żony został zwolniony po odsiedzeniu (tylko!) połowy wyroku. Ten fakt bardzo mocno wpłynął na psychikę Toma, czego dowodem będą coraz częstsze eskapady w celu powybijania najgorszych społecznych mętów. Tylko, że ta [rzekoma] dobra wola szybko zmienia się w nieskoordynowany chaos i przeświadczenie o decydowaniu kto powinien umrzeć. Dobre intencje ekspresowo zmieniają się w szalone intencje, a konsekwencje czynów, prowadzić będą do niezwykle dramatycznych i przykrych wydarzeń. Bo tu nie ma ludzi kuloodpornych, jest krew i ofiary-a i sam mściciel szybko stanie się zaprzeczeniem samego siebie. Posunie się do najbardziej drastycznych i okrutnych metod, by tylko dokonać zemsty, próbując przy tym wypaść dobrze przed kamerami. Tylko jedna osoba jest wstanie powstrzymać Marwooda. Jednak czy da radę, biorąc pod uwagę, ile rzeczy/osób zdążyło się już przeciw niemu obrócić?
Co zaś tyczy się niespodziewanych powrotów, szczęśliwa jestem, że twórcom udało się raz jeszcze złączyć losy Luthera z Alice Morgan. Owszem-mało to romantyczne w prawdziwym życiu, ale ogromną frajdę sprawia oglądanie przestępczyni w wydaniu a la heroina w natarciu. Po raz kolejny pojawia się wtedy, gdy John pakuje się w jakieś tarapaty i nie omieszka przy tym skomentować obecnego związku Luthera (Tinker Bell, seriously? Czemu ja na to wcześniej nie wpadłam). Socjopatyczna morderczyni zyskująca sympatię-tak, tu jest to możliwe, spytajcie widzów. Zdaję sobie też sprawę, że jeden moment wydaje się mocno nieprawdopodobny [scena z drzwiami], ale gdyby wszystko od samego początku opierało się na krzywym realizmie, praktycznie wszyscy bohaterowie (a zwłaszcza Luther) gryźliby piach w mniej lub bardziej spektakularny sposób. Dalej-chemia między Ruth Wilson, a Idrisem Elbą na ekranie jest podana w najbardziej satysfakcjonującym sosie. Bo wspólne przygody- tudzież wzloty i upadki, raz na zawsze splątały ich w nieskoordynowany węzeł uczuć, przypominający coś więcej, niż przyjaźń. Zwieńczeniem tej kwestii jest właśnie epizod na moście, kojarzący się z pierwszymi odcinkami serii. Wreszcie John Luther może pozbyć się tego wyświechtanego płaszcza i ruszyć dalej. A dokąd? Cóż, to już zależy wyłącznie od nas.
Brytyjczycy raz kolejny pokazali, że siła serialu może leżeć w technicznym dopracowaniu, świetnej grze aktorskiej (Złoty Glob chyba nadal coś znaczy), a przede wszystkim jakości historii, która choć nie jest najdłuższa, idealnie wpasowuje się w uniwersum depresyjno-kryminalnego światka, w którym jesteśmy równie bierni, co ci policjanci. Nie zawsze udaje się wszystkiemu zapobiec, nie zawsze też jest się nieomylnym. Plus to jedna z tych produkcji, które ogląda się do ostatnich napisów. Sprytne posunięcie. Trzeci sezon uważam za udany.
Brytyjczycy raz kolejny pokazali, że siła serialu może leżeć w technicznym dopracowaniu, świetnej grze aktorskiej (Złoty Glob chyba nadal coś znaczy), a przede wszystkim jakości historii, która choć nie jest najdłuższa, idealnie wpasowuje się w uniwersum depresyjno-kryminalnego światka, w którym jesteśmy równie bierni, co ci policjanci. Nie zawsze udaje się wszystkiemu zapobiec, nie zawsze też jest się nieomylnym. Plus to jedna z tych produkcji, które ogląda się do ostatnich napisów. Sprytne posunięcie. Trzeci sezon uważam za udany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz