Umieram.Mentalnie. Mój żołądek czuje się niczym Will Graham po przesadnym 'scaleniu' się z oprawcą*. Zdałam też sobie sprawę, że moja chęć do obejrzenia serialu z Madsem, wzięła się z obsesji zaszczepionej kilka lat temu przez pewnego reżysera. Amerykańskiego reżysera. A jest nim (cienkie fanfary w tle) David Fincher. Wiem, banalne, pewnie spodziewaliście się czegoś bardziej kreatywnego. Ale niestety tak już mam. Przed państwem zatem kilka punkcików, które odpowiadają z mojej (subiektywnej rzecz jasna) perspektywy, za co lubię tego reżysera.
Disclaimer: W notce nie pojawia się nawiązanie do "Alienów", bo chcę je sobie spokojnie nadrobić.
1.Za świetne czołówki- pewnie nie tylko ja zauważyłam, że w dzisiejszych czasach rzadko stawia się na rozbudowane intro. W przypadku Finchera można uznać ten chwyt za jego znak rozpoznawczy. Owszem-biorę pod uwagę, że reżyser zaczynał od teledysków (więc mógł się w nich dobrze czuć). Ale wbrew pozorom nie musi to oznaczać, że wyglądałyby jak większość obecnych-dajmy na to hip-hopowych. "
Zodiac" [btw. już mówiłam, że lubię ten film?], "
Fight Club", "
Girl with the Dragon Tattoo", a przede wszystkim "
Seven" kojarzą mi się z muzycznym perfekcjonizmem. Zwłaszcza jeśli chodzi o zremiksowany utwór "
Closer" Nine Inch Nails, i obecność Trenta Reznora, zawsze tam, gdzie pojawia się elektronika**. Jestem jedną z tych osób, które nie jeżą się na obecność nowoczesnego instrumentu w tle-bo i z tego można wykrzesać coś fascynującego.
2. Za tworzenie ciekawego klimatu-oczywiście tu skłaniam się ku tematom stricte kryminalnym, do których pan F. ma co by nie mówić smykałkę. Może być ciasno, może być brudno i niepokojąco, ale jest ciekawie i to bez zbędnych ozdobników. Kiedy miałam x lat, sztandarowa produkcja naszego jegomościa była swoistym tabu w kręgach gimnazjalno- podstawówkowych. Że to taki straszny film, który jest jak to mówią nie dla dzieci. Oczywiście pierwsze co zrobiłam, to dorwałam się wraz z znajomymi do wypożyczalni dvd, by móc dołączyć "
Siedem" do naszego skromnego seansu. Tym sposobem rozpoczął się cykl pod tytułem 'lubię oglądać produkcje o seryjnych mordercach'. Dodam, że podoba mi się, że bohaterowie Finchera to [często] zwykli, zmęczeni ludzie, którzy albo przejawiają choleryczne zapędy (Mills), albo lubią sobie po prostu wylać za kołnierz (Avery). A "
Gra" z Michaelem Douglasem to dopiero miała zakończenie.
3. Za przedstawienie mi Rooney Mary-choć nie mogę stwierdzić, że jest najzdolniejszą aktorką swojego pokolenia, uważam, że ma w sobie coś tajemniczego i po prostu przyciągającego. Takie moje prywatne odkrycie zaraz po Noomi Rapace. Mimo szczupłej sylwetki (która w Hollywood wszak nie jest żadną nowością), Mara charakteryzuje się urodą odstającą od pojęcia super seksbomby. Uważam, że przemysł zza Oceanu cierpi na brak oryginalnych twarzy, więc zawsze cieszy mnie, gdy spotkam na ekranie kogoś, kto nie wygląda jak 3/4 pań w filmie. Gdyby kiedyś ktoś brał się za ekranizację "Najdłuższej Podróży" [choć byłoby to jedno z najtrudniejszych wyzwań] ją właśnie widziałabym w roli
April Ryan.
4. Za wizualną wysoką półkę-drugie imię Finchera to chyba 'jestem dobry w montażu'. Każda z jego produkcji ociera się o techniczny profesjonalizm [i skrzętne kadry], a kolorystyka świetnie dopełnia prezentowane weń sceny. W "
Podziemnym Kręgu" urzeka ujęcie palącej Marli i zasyfione pomieszczenie naszego bohatera, a w "
Zodiaku" i "
Siedem" przewija się deszcz, smutek, deszcz i jakaś taka bezradność. Cenię sobie, że DF nie tylko dba o to, by skroić ciekawą historię, ale, że również umie ją zespoić z oczekiwaniami nowoczesnego widza- co by nie mówić o takim "
Benjaminie Buttonie" jest on dobrym przykładem jak zaciekawić nas aspektami nie tylko fabularnymi.
5. Za zatrudnianie Brada Pitta-mimo, że Pitt nie musi już udowadniać, że poza wyglądem jest też świetnym aktorem, w latach 90'tych miał dużo większe trudności z tą kwestią. I choć wciąż obstaję, że najlepiej prezentował swe możliwości w "
12 małpach" [chociaż "
Wichry Namiętności" też były niczego sobie], u Finchera również nie dał się zaszufladkować. Kreacją Tylera Durdena świetnie dopełniał postać Nortona, a jako detektyw Mills idealnie plasował się w całym zamyśle pewnego filmu. A, że nie dostał Oscara za CCoBB- no cóż, może przybić piątkę z DiCaprio.
6. Za to, że nawet jeśli robi coś 'pod Oscary' nie musi to być bez wyrazu-byłam przekonana, że nie da się wykrzesać nic ciekawego na temat życiorysu założyciela facebooka. A tu proszę. Choć "Social Network" nie jest moim ulubionym filmem DF, muszę przyznać, że produkcja jest po prostu solidna, choć żadnych wzniosłych momentów we mnie nie wzbudziła.
* Zaczęłam zastanawiać się nad problemem posiadania empatii u Willa. W sensie-nie do końca rozumiem tej jego wiecznej łatki dziwaka wśród osób z ekipy. Bo choć ma te swoje majaki, jakoś nie zauważyłam, by specjalnie odstawał od reszty-fakt jest neurotykiem, ale żeby aż tak wyobcowanym to się nie zgodzę.
**Ja wiem, że nie tylko, ale skojarzenie przyszło mi najszybciej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz