Rzadko kiedy spotykam serial,
który jest pojedynkiem dwóch równorzędnych postaci. Często trafiam na coś, co
można nazwać koncertem jednego aktora („House M.D. ”, „House of Cards”), albo
bijącą z oddali orkiestrę, znikająca w tle („Gra o Tron”, „Twin Peaks”). Tym
razem- sceptyczniej niż zwykle, wzięłam się za pozycję, odzwierciedlającą mą
niechęć do znanych i nagradzanych produkcji. No bo zaraz, 2 Złote Globy z
rzędu? I to w dodatku z fabułą, stanowiącą mnóstwo ‘za’ i ‘przeciw’- którą ktoś
w jednym zdaniu zjechałby poniżej poziomu morza? Ale jednak coś mnie korciło,
żeby dać „Homeland” szansę. I oto, w zatrważająco szybkim tempie, przepadłam
czeluściach ekranu, by wchłonąć dynamiczną opowieść, która- pewnie nie
doczekałaby się mojego zainteresowania nawet w ułamku sekundy, gdyby nie główni
bohaterowie.
Na wstępnie dodam, że dawno nie
widziałam tak chaotycznie zmontowanego openingu. Ten celowy zabieg, od razu dał
sygnał z czym będę mieć do czynienia. Słychać tu głos z wiadomości informujący
o terrorystycznych nalotach, razem z widniejącymi zdjęciami dzieci w tle.
Przemyka się również fragment muzyki jazzowej, której entuzjastką jest postać
Carrie. Ta trąbka to kolejny zwiastun nadchodzącej niewiadomej- podobnie jak w
serii z Kevinem Spacey. I wycinki z pilota, spinające klamrą wszystko, czego
będziemy świadkami.
W pierwszych minutach pierwszego
sezonu miałam wrażenie, że znów oglądam „Wroga numer jeden”. Zbliżenie na
arabskie miasto (wraz z niebezpieczną akcją Carrie) wydało mi się podobne do
zachowania postaci Chastain i nakierowane na jedną słuszną politykę. Jeszcze
wracając do filmu Bigelow muszę dodać, że choć jest to tytuł godny uwagi, brak
mi specjalnych pochwał, czy tak zwanego wiadra pomyj. Same nagrody również
szału nie robią, bo ja się zachwycić nie umiałam, a już zwłaszcza grą
odznaczoną statuetką. Już odnośnie serialu nie będę was oszukiwać: trudno
doszukać się stu procentowej autentyczności, no bo żadna ze mnie agentka, czy
też oswojona z wewnętrznymi działaniami rządu. Ale to, co komuś może
chronicznie przeszkadzać w odbiorze każdego odcinka*, nie stanowi problemu, gdy
skupi się na kiełkującej relacji-która nawiasem mówiąc, jest dla mnie
najmocniejszym punktem produkcji. Chyba mam słabość do dramatycznych stosunków
z nutką thrillera w tle, bo najwyraźniej są to główne składowe tej serii.
Po dwóch stronach barykady stoją
oni- Carrie Mathison i sierżant Nicolas Brody (btw czemu wszyscy, łącznie z żoną
mówią mu po nazwisku?). Carrie poznajemy już w pierwszych minutach dzieła- i
nie da się ukryć, że jest mocno zdeterminowana w tym co robi. Blond włosa
Mathison pracuje bowiem w specjalnej amerykańskiej jednostce zwanej CIA. Jest
pełna werwy, działa instynktownie, a przede wszystkim nie boi się działać wedle
swych racji. Ten fakt jest niezwykle istotny, gdy rozpocznie się całe clue
„Homeland”- bo do kraju wróci żołnierz uznany wcześniej za zmarłego. Rzecz
jasna obwołają go narodowym bohaterem, co nie załamał się w czasie ośmiu lat
niewoli-tak jak i tortur, czy innych traumatycznych wydarzeń. To słowo powtórzy
się u mnie pewnie jeszcze nie raz, bo jest
kwintesencją osoby Brody’ego. Gdzieś tam kluczy we wspomnieniach i od razu
ciężko mu przejść do normalnej egzystencji. Ale tu problem leży po innej
stronie. Bo tylko Carrie zda się ‘nie lubić’ Brody’ego i podejrzy go o współpracę
z Al-Kaidą- a konkretnie z przewodzącym jej Abu Nazirem. Część osób od razu
weźmie Carrie za paranoiczkę, w czym nie pomoże jej przypadłość na którą
choruje-i którą najwyraźniej ukrywa. Jednak inaczej jest obserwować kogoś zza
monitora, a wejść w szczerą rozmowę i obcować jak z normalnym człowiekiem.
Tylko czy ten człowiek jest tym kim się wydaje, czy może jeszcze coś ukrywa?
Elementy tak zwanej partyzantki
są tu widoczne. Służby specjalne zawodzą, poruszają się po omacku, a wszędzie
czają się wtyki i skrzętnie planowane ataki. Carrie to sztandarowy przykład
człowieka żyjącego swoim fachem. Praktycznie nie ma życia towarzyskiego, widzi
siebie w przyszłości jak starszego kolegę Saula (jego żona wolała pracować
Delhi), a to na czym jej zależy wiąże się głównie z dorwaniem Abu Nazira. Czuje
się opuszczona w chwili, gdy podejrzewa Brody’ego , bo czy można tak bez kozery
filtrować ważną figurę? Co jednak z jej antagonistą? Faktycznie coś knuje, czy
jest po prostu skołowany? A może żadna z odpowiedzi nie jest poprawna, bo zna
ją tylko ten, kto przeżył podobne katusze. „Homeland” tak po krotce opisuje
ludzką nieudolność zarówno wobec służb bezpieczeństwa, jak i podejmowanych
działań. Bombardowanie szkół i zasłanianie się terrorystami-muzułmanami to nie
jest coś, co stawia kraj na piedestał broniących największych wartości. Ta
hipokryzja rozgrywa się praktycznie w każdym momencie: raz widzimy komitywę, w
której przeważy dbanie o interes, czy poświęcanie innych, by sprowokować odwet.
Jest więc przykro, dołująco i mało kolorowo.
Jednak, występujące nagromadzenie
sytuacji w serialu, nie pozwala się nudzić ani minuty-trudno jest więc zarzucić
twórcom brak spójności, czy zmarnowanie potencjału/zero napięcia. Co by nie
mówić, reżyseria i scenariusz stoi na przemyślanym poziomie, bo po skończeniu
kolejnego odcinka pragnie się szybko włączyć następny. Śledzimy więc działania
CIA, zastanawiając się, czy tym razem im się powiedzie. Jeden twist pogania
drugim, a plus wielki, to niepewność w tym, co podadzą nam jako rozwiązanie. W
jednej chwili ktoś czuje się pewny siebie, po czym na jaw wyjdą świeże, bądź
zatuszowane dane, zmieniająca postać rzeczy. Kto jest kretem? Czy on mówi
prawdę? A przede wszystkim, czy to co robię jest słuszne, czy tylko wpędza mnie
w jeszcze gorsze bagno?
Sezon drugi tylko podkręca
wcześniej zaczerpnięte wątki, wprowadzając podwójną grę i jeszcze większy stan
zagrożenia. Skomplikowane love-hate
relationship daje pole do popisu zarówno postronnym, jak i (przede
wszystkim) wiodącym aktorom, wystawiając ich układ na mocną próbę. Znów
wszystko jest ‘pod ciśnieniem’, znów trzeba zaryzykować, tylko czy zaufanie tej
stronie było właściwe, a może tylko się na tym przejedziemy. Carrie po notabene
ogromnym wstrząsie psychiczno- mentalno-uczuciowym nie będzie łatwo zaskarbić
sobie gigantyczny fandom, a Saul znów będzie w mniejszości jej entuzjastów. A
właśnie-szczerze, niezbyt rozumiem negatywnych opinii odnośnie samej Carrie,
ale to może będzie za chwilę. W każdym razie-coraz więcej stawiają jej kłód pod
nogami (i vice versa Brody’emu). Chyba nie muszę mówić, że czekam na trzecią
serię.
To, czy ktoś stanie się fanem
„Homeland” mocno zależy od kilku czynników. Według mojej znajomej tytuł jest
tak depresyjny, że gdy go ogląda udziela jej się zły nastrój. Ja nie mogłam
przeboleć niektórych scen, zwłaszcza tej w ostatnim odcinku sezonu numer 1. Widok
[spoiler!] Carrie z podłączanymi
elektrodami [koniec spoilera] dał mi
się we znaki, zwłaszcza, że będąc naiwna liczyłam, ze inaczej potoczy się to
zdarzenie. Ale ‘dwójka’ rozwiała moje wątpliwości-więc fabuła to taka świadoma
żonglerka z bardziej wrażliwymi odbiorcami. Inną kwestią jest przyjęcie
poszczególnych charakterów. Ze swego doświadczenia wiem, że brak bohatera, z
którym możemy się utożsamiać stanowi kłopot w mocniejszym zaangażowaniu. U mnie
nie było z tym problemu, bo szacowna dwójka-wokół której wszystko się kręci,
jest nie tylko dobrze działającym przeciwieństwem, ale przede wszystkim popisem
aktorskich umiejętności Claire Danes i Damiana Lewisa. Tego nie da się włożyć w
jakieś oklepane słowa, to się po prostu widzi. Obserwując rozwój Carrie można
odczuć jej pełne poświęcenie, neurotyczne podejście, choleryczność w wyborze
decyzji, a przede wszystkim bipolarność (fragment z zielonym długopisem to
rzecz niełatwa do zaprezentowania). To, co podrażni kogoś w jej postaci, mi
aktualnie pasuje, bo nie pamiętam, bym ostatnio spotkała podobną bohaterkę. Bez
tych cech nie dałaby sobie pewnie rady, czując się często jak ‘jedna wobec
reszty świata’. Brody zaś to zupełnie inna para kaloszy. Jest przepełniony
wewnętrznymi (i zewnętrznymi) ranami, traumami i złymi wspomnieniami. To
człowiek psychicznie przemielony i wypluty przez wcześniejsze środowisko. Jego
wybory-bardziej lub mniej świadome, są nie wiedzieć czemu [albo wiedzieć po
obejrzeniu serii] mechaniczne, choć z drugiej strony widać tu jednostronność
przesłania (źli-oni, lepsi-my). Lewis rewelacyjnie ukazał wieczną szarpaninę
Brody’ego, który wciąż nie wie, po której opowiedzieć się stronie. Raz jest opanowany, w
innej chwili drga mu wzrok i przeraża sam siebie [spoiler!] (weźmy na przykład scenę z duszeniem wiceprezydenta, a
moment w leśnym domku z Carrie)[/koniec].
Taki stres udziela się również po stronie widza. Nicolas nie potrafi wejść w
normalne relacje z żoną i dziećmi, to już nie jest- jak mówi Mike, ten sam
Brody. Zatem kim stał się teraz? Musicie przekonać się sami.
Dwa sezony „Homeland” to
prezencja mocnej porcji akcji i intrygi, z konieczną domieszką dystansu wobec
pewnych rozstrzygnięć. Ja jednak mocniej bronię go z powodu fantastycznie
wykreowanych antagonistów [możliwy
spoiler]i ich chemii [/koniec],
świetnego kastingu i ciągu zdarzeń, który choć czasem denerwuje, nie pozwala
przejść obojętnie.
*Najbardziej przeszkadzał mi
moment gdzieś w drugim sezonie, gdy Carrie śledziła Brody’ego i Royę
Hammad-> praktycznie opuszczone miejsce i nikt jej nie widzi? No c’mon.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz