wtorek, 2 kwietnia 2013

Fever.

   Nie znam zbyt wielu filmów poruszających tematykę gender [a raczej gender bending]. Przypomnę tu sztandarowe „Breakfast on Pluto”, czy dużo lepsze „The Crying Game”. Czasami rozmyślałam, czy cokolwiek jest wstanie produkcję Neila Jordana przebić. I jak zwykle, zupełnym fartem na taką rzecz trafiłam->a wszystko wzięło się od „Lincolna”. Otóż, w trakcie seansu dość uszczuplonego ilością widzów, znajoma moja na widok Fernando Wooda spytała ‘Czy on nie gra w takim serialu o stokrotkach, gdzie nie może dotknąć dziewczyny, bo ona jest duchem?'. Niestety, ja tego krzykacza w śmiesznych włosach, z żadnych kwiatów nie kojarzyłam. Ba, w ogóle nie miałam pojęcia kim zaś jest. I jak zwykle po projekcji doszło do lekkiego researchu. Okazało się, że już wcześniej miałam z nim do czynienia w niejakim ‘Hobbicie’. I tak, z pamiętnego hipster elfa, przyszła wewnętrzna motywacja, by coś jeszcze z Leem Pace obejrzeć. Postanowiłam więc zacząć od pierwszego tytułu w jego filmografii, czyli „Dziewczyny żołnierza”. I o ludzie, jednak lepiej wybrać nie mogłam.
    A teraz najważniejsze: jeśli macie ochotę „Soldier’s Girls” obejrzeć, unikajcie kolegi filmweba*. Nie chodzi tu o jakąś wielką antyreklamę. Tylko wygląda na to, że im mniej osób wystawi ocenę na portalu, tym mniej przyłożą się do unikania spoilerów w opisie. Fakt faktem, że ta historia wydarzyła się naprawdę- więc równie dobrze ktoś pokusi się o informację z Google.pl. Ale ja nie staram się zagłębiać w te sprawy, bo zazwyczaj psują mi radość z projekcji. Zresztą zrobicie co chcecie: zignorujecie to ostrzeżenie, spojrzycie na wpis (lub nie), albo pójdziecie w gaz. Wasz wybór. Ale jedno jest pewne- musiało minąć  sporo lat, by ktoś znów pokusił się o niełatwą problematykę (zdaję sobie sprawę, że w tym czasie powstała produkcja jak np. „Hedwig and the Angry Inch”, ale jej nie widziałam, więc nie będę uwzględniać). I w dodatku zrobił z niej coś wyjątkowo dobrego.

   Fort Campbell, rok 1999. Do powietrzno-szturmowej dywizji przybywa ochotnik, imieniem Barry Winchel. Chce podjąć pracę w amerykańskiej jednostce wojskowej. Oczywiście już pierwszego dnia wpada w małe tarapaty: spóźnia się na poranną musztrę, robi za karę pompki i gubi resztę plutonu. Jego współlokator Justin Fischer- z wyjątkową obsesją na punkcie czystości (i nie tylko), również nie stanowi najlepszego towarzysza niedoli. Jednak po chrzcie bojowym, grupka panów wraz z  naszym Winchelem, wybierze się do nocnego klubu, by rozładować stres. Nie pójdą jednak do jakiegoś go-go, tylko miejsca słynącego z drag queen. I tu właśnie rozpoczyna się prawdziwa akcja filmu. Bo zupełnym przypadkiem, z powodu pijanego Fischera, Winchell spotyka tam Calpernię Addams: sceniczną piosenkarkę „Wizji”, co jest również transgenderyczną kobietą. Winchell, początkowo zafascynowany tajemniczą nieznajomą, po pierwszym tete a tete w garderobie, od razu prosi ją o numer telefonu. Oczywiście wpierw podejdzie do tego z pewną dozą nieśmiałości (kłania się presja otoczenia), ale widać, że- w przeciwieństwie do uprzedzonych znajomych, traktuje Calpernię z odpowiednim szacunkiem [‘Mama nauczyła mnie by właściwie obchodzić się z damami’].  I choć życie osobiste Winchella nie powinno wpływać na to, jak potraktują go w wojsku, okaże się, że relacja- a właściwie coraz mocniej rozwijający się związek Barry’ego i Calpernii, to tylko zapalnik dla kiełkujących szykan.
   Siłą „Soldier’s Girls” jest to, że nie stawia na moralitet. Owszem: historia Calpernii i Barry’ego jest niezwykle (by nie powiedzieć cholernie) przejmująca. Bo to nie żaden wymysł scenarzysty, tylko postaci z krwi i kości, zmagające się z identycznymi dramatami. Mam wrażenie, że reżyser rzuca nam tezę: masz, tak tu się działo kilka lat temu; od ciebie zależy co z tym fantem zrobisz. A co ja zrobiłam? Oczywiście postanowiłam napisać. Lepiej, lub gorzej, ale z przeświadczeniem, że być może kogoś zainteresuję. Problematyką miłości, respektowania odmienności (transseksualizm), wraz z zadaniem sobie pytania jak traktować czyjąś prywatność i jej granice w świecie codziennym. Wszak to prywatność jest w tej produkcji naginana- i to  wielokrotnie (z jednej strony polityka DADT, z drugiej wchodzenie z buciorami w preferencje, które widnieją nam jako dane wrażliwe/sensytywne). To nie Winchell ma problemy z uczuciami wzgledem Calpernii, tylko Justin Fischer-który nie dość, że aż prosi się o mentalnego kopniaka, to jeszcze [niczym paparazzi] od początku węszył na temat orientacji i działań Winchella. Uwadze nie ucieka też fakt, że być może cierpiał na jakiś skrywany kłopot. Weźmy chociażby jego widoczne ADHD, wsuwanie porcjami leków no i [spoiler]wspomnienia z dzieciństwa odnośnie przebieranek w kobietę (czy noszenia damskiej odzieży)[/koniec]. Coś świta? Może dodam frapująca informację, że eks żona Fischera wyjechała z córką aż na Hawaje, by nie mógł jej widywać. Ale dość tych miernych dywagacji, przejdźmy do kolejnego punktu. 

   Nie da się ukryć, że ogromnym plusem jest wiodąca, ekranowa para. Winchell to jegomość, z którym niejeden [i niejedna] z nas mó(o)gł(a)by się utożsamić: jest miły względem osób, na których mu zależy, ale i stanowczy w momentach podbramkowych. Mam wrażenie, że przejawiał też dużo bardziej empatyczne zachowania, niż jego brothers in arms. Mimo zdiagnozowanych trudności w nauce, nie poddawał się i studiował ciężki podręcznik o broni militarnej. Ba, zapracował nawet na kandydaturę żołnierza miesiąca, co być może przyczyniło się do podkręcenia dalszej, nerwowej atmosfery. Zresztą, nie tylko o pokonywaniu blokad umysłowych tu mowa. Choć z początku Barry ukrywał się ze swoimi intencjami względem Calpernii,  stopniowo coraz mocniej angażował się w jej życie, by wkrótce stać się dlań najważniejszą osobą (i rzecz jasna vice versa). Zresztą uważam, że dość subtelnie ukazano tą [wszak kontrowersyjną] relację: jak w każdej historii miłosnej mamy tak zwane maślane oczy i początki zauroczenia, a potem dochodzą ciężkie chwile, w tym wypadku najmocniejszego kalibru. Iście przednim pomysłem jest zrobienie z tej kameralnej fabuły retrospekcji zamkniętej, która nie obfituje w pościgi i miks gatunkowy rodem z wspomnianego „The Crying Game”. Mamy więc mocno ograniczoną przestrzeń akcji, w której istnieje klub, baza wojskowa i niewielkie odskocznie: czyli konkurs i wyprawa do rodziców Calpernii (tego fragmentu nie zamierzam opisywać, bo mówi sam za siebie). Jedyne do czego mogę się przyczepić, to strona techniczna- choć rozumiem, że w przypadku tego typu przedsięwzięć [Wiki podpowiada, że mam do czynienia z biograficznym dramatem telewizyjnym], być może nacisk położono na zupełnie inne kwestie: jak na przykład charakteryzacja. 

 Na kreację Lee Pace’a postanowiłam przeznaczyć oddzielny akapit: wszak od razu wspomniałam, że był głównym powodem popełnienia tego wpisu. No i intuicja nie kłamała-okazało się, że mam do czynienia z kolejnym aktorem, który mimo braku ogromnej sławy (nie jest aż takim bożyszczem jak Ryan Gosling- chyba, że się mylę), odwalił kawał gigantycznej roboty już przy pierwszym, poważnym starcie. Jego Calpernia to nie tylko pewna siebie diva, ale i zagubiona, zmęczona postać, która chciałaby wreszcie mieć szansę na szczęście. No bo trudno nie zwracać niczyjej uwagi, gdy ma się wzrost i posturę Pace’a. A właśnie- zastanawiałam się, czy ktoś z sylwetką ponad przeciętnych wymiarów, jest w stanie wcielić się w raczej filigranową kobietę (na dowód odsyłam do wywiadów z autentyczną Calpernią). Jednak nie na tym polegał cały zamysł filmu. Chodziło o to, by zerwać z pewnym stereotypem, pokazać, że ta kwestia nie ma tu żadnego znaczenia. Przecież Winchell od początku akceptował Addams taką jaką jest, nigdy też nie pozwalał jej źle o sobie mówić. Te drobne gesty mówią więcej niż rozbudowane, patetyczne monologi. Wystarczy rzec ‘I’m tired of being a freak’ i odpowiednio przekonująca gra aktorska, by wycisnąć sedno. Tu, oczywiście misja się powiodła i to w pełnej okazałości. Pace w tej kreacji jest po prostu naturalny-nie wiem czy takie określenie cokolwiek wyjaśnia, ale dla mnie pasuje idealnie. Jest zalotny i uparty kiedy trzeba, lecz i poniekąd zdystansowany (Calpernia nie do razu wierzyła, że Winchell będzie chciał poważnego związku, zapewne z powodu osobistych doświadczeń). Ktoś bardzo mądrze skomentował w sieci, że Pace nosi swój doczepiany biust jak prawdziwy mężczyzna. I to jest kwintesencja tego co mam do powiedzenia. Bo nim zabrałam się za seans, zastanawiałam się, czy nie wyjdzie z Addams jakiś klon Jaye Davidsona-ale znów nie było się o co ‘cykać’. Być może Pace nawet nie widział TCG przed SG (kto wie, czy nie celowo; w końcu Bardem przy „Skyfall” nie odświeżał wizerunku wcześniejszych bad assów, by wpleść swój bez wrażenia wtórności). No i make-up artists- świetna robota, Lee w tej (bardzo ładnej zresztą) peruce, chwilami wyglądał nie gorzej, niż zwyczajna płeć piękna. 

Podsumowując, „Soldier’s Girl” to pozycja godna polecenia. Mimo słabej (?) kampanii promocyjnej ujmuje kilkoma elementami, z odważną interpretacją Lee Pace’a na czele. 

Ps. Film jest dostępny na youtubie. 

*I IMDb jak się okazuje też; przynajmniej jeśli nastawiacie się na oglądanie.

[Winchell]-To karygodne.
[Calpernia]-Dlaczego? Ponieważ żołnierz nie powinien płakać?
[Winchell]-Dokładnie.
[Calpernia]-Zapomniałeś, że jestem weteranem.


14 komentarzy:

  1. Ugh. Zaraz przeczytam Twój wpis, ale chciałam tylko ponarzekać, że zbieram się z wpisem o kinie gender oraz filmografii Lee Pace'a od kilku miesięcy i teraz muszę przełknąć jakoś fakt, że uprzedziłaś mnie w obu tych względach. Ty niedobra ty :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pierwszy raz spotykam się z czymś takim;). Ta jaźń blogerów jest dla mnie niesamowita. Plus tych tytułów jest od groma, sama zbyt wielu nie widziałam, masz zatem pole do popisu;p

      Usuń
    2. Pewnie skończy się tym, że zalinkuję do Ciebie w kwestii omówienia "Soldier's Girl", a sama dopiszę coś niecoś o "Breakfast on Pluto" i "Peacock" - obu z Cillianem Murphym. Ten aktor to dopiero ma talent do grania ról w filmach gender :)

      Usuń
    3. To bardzo chętnie poczytam coś o pozytywach 'śniadania', bo szczerze mówiąc mnie jakoś nie porwało. Plus pewnie też zauważyłaś, że Jordan dość często porusza taką problematykę. Przypomniało mi się, że przecież Dolan (do którego mam dość mieszany stosunek) ostatnio nakręcił "Na zawsze Laurence", którego jeszcze nie widziałam.

      Usuń
    4. Dla mnie - jeśli dobrze pamiętam - Śniadanie było pierwszy filmie gender, który widziałam i rola Murphy'ego (a także estetyka Jordana, którą kocham) wywarły na mnie niesamowite wrażenie. Może stąd te pochwały :)
      Dolana nic nie widziałam, choć widzę, że jego film "Zabiłem moją matkę" jest na mojej liście 'do obejrzenia' z tego względu, że występuje tam Francois Arnaud (który jest wspaniały jako Cezar Borgia w serialu... Neila Jordana). Wszystko tworzy zamknięty krąg. Jak Król Lew ^^

      Usuń
    5. Szczerze mówiąc postać Kitten mnie chwilami denerwowała. U mnie pierwszy był chyba "The Crying Game"-plus te listy filmów uwzględniają również "Tootsie" i "Panią Doubtfire", a to wszak nieco inna para kaloszy;p. Widziałam pierwsze 2 odcinki RB i nadal nie wróciłam, ale domyślam się o kogo Ci chodzi. I w przeciwieństwie do reszty, bardziej cenię sobie pierwszy film Dolana, niż "Les Amours..."-bo te są dla mnie znacznie przeestetyzowane.

      Usuń
    6. Rozumiem nawet dlaczego mogła Cię denerwować. Mnie jednak jej naiwność bardzo pasowała do dość baśniowej stylistyki, którą w filmie zrobił Jordan.
      Pani Doubtfire i Tootsie nie liczę, bo oglądałam je dziecięciem będąc i w nich jakby - moim zdaniem - trochę o co innego chodziło, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, że było ujęte w komediowym kontekście.
      Wierzę na słowo. Kurczę, będę musiała kiedyś po te jego filmy sięgnąć.

      Usuń
  2. A ja nie ukrywam, że nie jestem fanem takiej tematyki, Gra pozorów Jordana też mnie nie przekonała, więc mimo zachwytu, raczej sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeglądając IMDb byłam dość zdziwiona, że istnieje tyle produkcji, o których zwyczajnie nie wiem, więc nie mogę do końca stwierdzić, że jestem fanką przez duże F;), Plus wiadomo-raz znajdą się perełki, innym razem coś słabszego.

      Usuń
  3. Cyda ma od ponad roku rozgrzebany wpis o "Soldier's Girl", może ten ją zmobilizuje do dokończenia; zaraz wyslę jej linka. Ja filmu nie widziałam, ale zamierzam.

    A "Priscillę królową pustyni" widziałaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niech kończy, na pewno wydobędzie lepsze smaczki.
      Nie widziałam;). Choć tytuł obił mi się o uszy. A i już wiem, czemu-bo gra tam Guy Pearce (różnie mi się z nim ogląda filmy).

      Usuń
    2. Wtrącę się: Rusty poproś Cyd także w moim imieniu, bo chętnie przeczytam jej zdanie. Może nawet w nagrodę dostać babeczki domowej roboty :)

      Usuń
  4. Temat gender jest interesujący. Gdybym miała jeszcze jeden semestr zajęć filmowych na studiach, to pewnie więcej bym tego typu filmów zobaczyła. Doktor, który je prowadził lubił to zagadnienie. Stąd dokładne omówienie "Gry pozorów".
    „Dziewczynę żołnierza” wydaje się bardzo ciekawym filmem, więc chętnie zobaczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, pamiętam, że jako jedna z nielicznych chyba ten film widziałaś;). Znaczy na pewno byłaś w mniejszości entuzjastów, bo TCG wzbudzał i wzbudza skrajne emocje.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...