Chciałam wiedzieć, jak wygląda Mosebacke. |
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że lekturę ostatniej części
„Millennium” skończyłam dopiero po rocznej przerwie. Czemu do tego doszło, naprawdę nie wiem, ale jestem przekonana, że wpłynęło na to kilka czynników.
Po pierwsze: forma czytania. Nie ma to jak standardowa cienka oprawa i
szusujące kartki papieru. Wszak nie jest to li i jedynie kwestia zwykłego
przyzwyczajenia, ale też funkcjonowania naszych oczu. Bowiem w starciu: ekran
kontra makulatura, ta ostatnia zwycięża w przedbiegach, bo tak ukształtowała
się moja metoda percepcji. Mogę więc próbować uczyć się z monitora/tabletu/ebooka
etc., ale wyjdzie mi to trzy razy gorzej niż w formie standardowej. Jeśli już o
ową przywołaną kwestię chodzi, przypomniała mi się jeszcze jedna sprawa. Kilka
tygodni temu moja siostra poszła do kina z koleżankami. Nie byłoby w tym nic
dziwnego, gdyby nie fakt, że większość dziewczynek w wieku gimnazjalnym wolała
iść na produkcję z dubbingiem. Ale nie filmu animowanego, tylko obcojęzycznego,
gdzie aktor używa swojego głosu- jednej z najważniejszych umiejętności w tym zawodzie.
No i właśnie. Zaczęłam zastanawiać się nad problemem ‘wolę wybrać sztucznie
nałożone tembry’, niż być zmuszony/a czytać napisy. Nigdy nie uważałam się za
maniaczkę literatury, ale będąc w czwartej klasie podstawówki, nie
przeszkadzało mi pójście na oryginalną wersję „Kamienia filozoficznego”. Stąd właśnie widzicie moje [dość duże]
zdziwienie, że takowy kłopot (czyli kłopot z czytaniem) może sprawiać problemy
osobom wieku [powiedzmy] 14 lat. Lenistwo? A może coś więcej?
Odłóżmy jednak na
bok te umizgi i przejdźmy do punktu drugiego, czyli: znużenie. Kompletnie nie
wkręciłam się w problemy Lisbeth Salander i nie wiem, czy jest to kwestia tego,
że czytałam za pomocą elektroniki, czy tego, że mam problemy ze skupieniem. Ale
czas mijał, a ja poznawałam uroki innych pisarskich trików (na przykład tego,
że przyzwyczaisz się do bohatera, a on za chwilę zginie), więc z powrotem korciło
mnie nadrobienie trylogii. I się udało. W przeciągu kilku dni, odcięta [po
części bez zgody] od świata, zakończyłam ową kryminalno-dziennikarską opowieść
o mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet.
Faktem jest, że Larsson nie pisał tu nie wiadomo jak
wyszukanym stylem, ale umiał stworzyć nastrój tajemniczości i ciążącego
spisku. Bowiem spisek występuje tu jako krytyka szwedzkiego wymiaru sprawiedliwości.
Choć niekoniecznie- bo nie da się ukryć, że każdy kraj ma swoje mroczniejsze
zakamarki, gdy woli poświęcić cywilną jednostkę dla ‘spraw bezpieczeństwa’. Nie
ma w tym może nic nowego, ale wcześniej nie spotkałam się z książką, która tak
bezpardonowo pisałaby o tej kwestii. Poza tym-wyobrażacie sobie, żeby coś
takiego wydano w naszym rodzimym państwie?* Tu, autor musiałby chyba zrobić jeszcze
większy rozgardiasz i zaopatrzyć się w naprawdę mocne środki uspokajające. Trafficking. Gwałty. Pornografia.
Bestialskie zamykanie w szpitalach psychiatrycznych, w celu ochrony tajnego
agenta (w dodatku bydlaka i alkoholika).
Takie rzeczy nie tylko za naszym morzem.
Media mogą zniszczyć każdego-wszak jeśli doczepią się jakiejś afery, ponosi je wtedy fantazja i tworzą tematy przeróżnej maści. Tak właśnie
dzieje się w przypadku głównej bohaterki- która ledwo uchodząc z życiem, w gazetach widnieje jako lesbijka-satanistka, która ćpa i stanowi wroga numer jeden
[dla pewnego inspektora, stanowiło to kosmiczne wręcz połączenie] . Tej sprawie
nie pomaga również fakt, że Lisbeth jest dość zamknięta w sobie i nie zamierza
wejść w dialog z policją. Oczywiście czytelnik wie, co jest przyczyną takiego
zachowania, ale odkrywanie tych sekretów na rozprawie, wcale nie psuje
radości ze śledzenia fabuły. Wręcz przeciwnie-ostatnie rozdziały to prawdziwa
gratka dla maniaków prawnych potyczek, a ja nie odmawiałam sobie komentowania
na głos niektórych zdarzeń. Bardzo
dobrym punktem zaczepienia jest zresztą fakt, że Salander była hackerką o niesamowitym
umyśle. Dzięki temu strategia, którą w gruncie rzeczy umożliwił [i wymyślił] jej
Blomkvist, jest naprawdę zaskakująca (patrz: spotkania w hacker republic), a to, że nie wiemy jak wszystko się
potoczy, pozostawia jeszcze większy głód czytelniczy. Przynajmniej ja tak
miałam.
Co oprócz tego? Ano mamy jeszcze [chociażby] intrygujący
wątek, związany z Eriką Berger i jej przejściem do SMP- który jest kolejnym
kamyczkiem do tezy autora. Kobiety w dzisiejszych czasach nadal są narażone na prześladowanie: czy to z powodu
zazdrosnego świra, uprzykrzającego im życie (wysyłanie maili z pogróżkami,
rzucanie cegłą w dom, ośmieszanie), czy z powodu źle działającego prawa. Wszak
nie tylko Lisbeth Salander została strasznie skrzywdzona. Weźmy na przykład
zabite kobiety w cegielni, którym ktoś wcześniej zaproponował transport do
Szwecji (były studentkami), bądź damskiego boksera, któremu za każdym razem
uchodziło na sucho. Tych przykładów można by namnażać i namnażać. Ale jedno
jest pewne. Autor rzeczowym i nieprzekoloryzowanym tonem uwiarygadnia
zaprezentowaną problematykę, sprawiając, że zdarzenia działają na naszą
wyobraźnię. Takie coś moglibyśmy zobaczyć w wieczornym programie telewizyjnym.
Oczywiście są osoby,
których zachowanie, czy przypisywane twisty,
wyglądają na dalekie od normy. Mam tu na myśli Mikaela Blomkvista i
wielokrotnie już wspomnianą Lisbeth. Bo jeśli drobna, czarnowłosa dziewczyna,
mierząca tylko metr pięćdziesiąt wzrostu (ponad 20 centymetrów różnicy w
odniesieniu do mnie to dość dużo) jest w stanie przywalić łopatą dryblasowi i załatwić paru typów z Sapo/RPS Sak, to jednak trudno nam w to uwierzyć bez wywalenia oczu. Choć nie wyobrażam sobie, by autor nagle uśmiercił tak dopracowanych [charakterologicznie] bohaterów. No i jeszcze
raz Blomkvist. Przystojny, miły łamacz niewieścich serc, o mocnym kręgosłupie
moralnym, który walczy o sprawę, wydającą się innym za przegraną. Nie da się
ukryć, że on i pewna 27-latka, należą do bardziej nadnaturalnych postaci. Bo
normalnie, taka dziewczyna po latach obwiązywania pasami w psychiatryku, dawno by się załamała (nie mówiąc już o towarzystwie, które ją tam otaczało),
a niejeden mężczyzna rzuciłby w diabły te wszystkie korupcyjno-dziennikarskie
problemy, czy niebezpieczne dochodzenia. Trzeba mieć naprawdę dużo ikry, by
zadzierać z tajnymi służbami.
Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na obszerność dzieła.
Siedemset parę stron nie tak łatwo jest napisać, a zdaje się, że każda z książek była równie treściwa, co poprzednia. W dzisiejszych czasach, taka ilość kartek wzbudza
różne odczucia, bo nie wiem jak wy, ale nie jestem przyzwyczajona, że każde
tomiszcze jest na tyle opasłe. Ale nie ma tego złego-wszak większa ilość
rozdziałów pozwala nam dłużej rozkoszować się zaprezentowaną historią. Nie to,
żebym specjalnie lubiła powieści kryminalne, ale ta jakoś szczególnie mi podeszła.
Dlaczego? Bo mimo, że zrezygnowałam z czytania na jakiś rok, wciąż pamiętałam wątki i nazwiska, których w powieści Larssona
nigdy dość nie było. I to może (lub nie może) być dużym atutem tej powieści.
Słówko na koniec? Jestem bardzo ciekawa, w jaką stronę
pójdzie David Fincher przy tworzeniu kolejnej adaptacji (nie remake’u;])-wszak
sprawa Zalachenki stanowić będzie dlań twardy orzech do zgryzienia. Nie ukrywam też, że druga
część cyklu najmniej mi się podobała-być może działo się zbyt wiele i w zbyt
przeszarżowany sposób (ciekawe ile osób na serio przeżyło postrzał w głowę?). No
i relacja Lisbeth-Blomkvist w "Zamku z piasku, który runął" [3 tom]: ostatnie strony raczej mnie nie
uradowały, ale może tak miało być. Choć reszty szwedzkich filmów jeszcze
nie widziałam i nie wiem jak mają się do ostatniego tomu (z wyjątkiem słynnej pierwszej, ma się rozumieć).
I tym optymistycznym akcentem wieńczę swoje mętne
rozważania, kierując się w stronę półki z książkami. „Millennium” uważam za odhaczone.
*Być może istnieje taki tytuł, a ja po prostu o nim nie
słyszałam. W końcu wiecie, że ze mnie trochę błoga ignorantka.
„ -Dlaczego odeszłaś z
policji?- zapytała Erika Berger.
–Zapytaj raczej, dlaczego zostałam policjantką.
–Okej.
Dlaczego zostałaś policjantką?
-Dlatego, że kiedy miałam 17 lat, moja bliska przyjaciółka została
napadnięta i zgwałcona w samochodzie przez 3 żuli. Zostałam policjantką,
bo miałam romantyczne wyobrażenie, że
policja jest po to, żeby zapobiegać takim przestępstwom.
-Tak…
-Tymczasem nie byłam w stanie zapobiec niczemu. Jako policjantka
zjawiałam się na miejscu zawsze po tym, jak już doszło do zbrodni. [..]Czy
próbowałaś dzwonić na policję z tym, co się zdarzyło?
-Ależ tak.
-I przyjechali?
-Nie całkiem. Poradzili mi, żebym złożyła doniesienie na najbliższym posterunku.
-No
właśnie. Czyli już wiesz.”
Nie czytałam tego, za szybko się nudzę, żeby wytrzymać trzy pokaźne tomiska, w mojej rodzinie to domena matki :)
OdpowiedzUsuńAle widziałam filmy, z tym, że czytając twoje wrażenia próbowałam przypomnieć sobie cokolwiek z fabuły i szczerze mówiąc niewiele pamiętam. Czarna pustka. Niedobrze :)
Zanim ja doczekam się adaptacji mr Finchera, to mi wszystko wywietrzeje z głowy;).
Usuń