czwartek, 29 listopada 2012

Krótka piłka (bo też nie ma tu o czym pisać).

   "Ukryte pragnienia"- jedynie co w tym filmie mną w jakiś sposób ruszyło były napisy końcowe. Nie, to nie jest żaden dowcip. Po prostu produkcja Bertolucciego cierpi na jakąś niesprecyzowaną wadę. Bo niby historia młodej i pięknej Lucy powinna mnie wciągnąć, a krajobrazy i włoski klimat pozwolić odciąć się od szarej rzeczywistości. Ale szczerze mówiąc częściej zerkałam na przesuwające się minuty (i wy narzekacie na "The crying game"? To was dopiero zniszczy...), niż na następujące po sobie zdarzenia. A jakie one są? No cóż po pierwsze lekko przewidywalne, a przede wszystkim zbyt rozciągnięte w czasie.

      Bohaterka grana przez Liv Tyler przybywa do italiańskiej posiadłości w poszukiwaniu ojca-choć z miejsca widać, że błądzi wzrokiem za starą miłością sprzed 4 lat. No i tak łazi sobie po uroczym domostwie, pływa, pozuje dla jednego z artystów,a w międzyczasie poznaje również samych mieszkańców. Oczywiście dochodzi tu też moment brutalnego starcia słodkich, dziewczęcych marzeń z gorzką prawdą. Do tego,w edycji wręcz minimalnej poznajemy problemy ludności słonecznego zakątka- np. Alexa, cierpiącego na chorobę, która dała mu niewiele dni życia. Jednak dla mnie tego wszystkiego było zwyczajnie za mało- reżyser postanowił skupić się na eterycznej bohaterce,mówiąc niewiele zarówno o niej, jak i reszcie spraw pobocznych.
    Zacznę od tego, że jakikolwiek opis pojawiający się na stronie o tym dziele zrobił mnie w przysłowiowe niezłe jajo. Miłość cielesna? Ok, pomijam fakt, że pojawia się tak naprawdę w niewielu ujęciach, a Bertolucci jak to on stara się w zbyt wielu aspektach przyrównywać wszystko do jednego instynktu (świetnie chyba dogadałby się z Freudem), tyle, że z takowych scen nie wynika praktycznie nic erotycznego-scena lizania szyby miała chyba być pociągająca, a była typu facepalm. To nie jest moje pierwsze spotkanie z twórczością tego pana, jednak śmiem twierdzić, że nie widzę, albo zwyczajnie nie uważam, by powyższy tytuł zasługiwał na specjalne zainteresowanie. Dość ciekawie wygląda to z mojej perspektywy, bo tak się składa, że "Marzycieli" oceniam zupełnie inaczej.
     Co mi się tak właściwie podobało? Mimo wszystko klimat, zdjęcia i twarz Liv Tyler. Szkoda bardzo, że takie osobistości jak Jeremy Irons i Sinead Cusack (która mocno mnie zaintrygowała po roli pani Thornton w "North & South") przenikały z jakimś mniejszym wyrazem niż się tego spodziewałam. Oczywiście krajobrazy jak nic mówią "Wybierz się na cudowną wycieczkę po Toskanii, bo to będzie dla cię cudowna terapia szokowa" jednak szoku to ja doznałam niestety średnio pozytywnego. Po prostu oczekiwałam czegoś znacznie lepszego-stąd te wynurzenia mogą się komuś wydawać jednokierunkowe.
   Kiedyś powiedziałam koleżance "Jeśli nie wiesz co to za zboczony film, to pewnie jest Bertolucci". Może przesadziłam, ale jednak jestem zdania, że co za dużo to niezdrowo.
Ocena dla Projektu Kino- no cóż, z tym będzie problem: 5/10 albo 6, ale jednak 5+ za największy plus, czyli obsadę.

"Odlot"- jak ja żałuję, że zrezygnowałam z pójścia na to do kina. Serio, po raz pierwszy reklama zniechęciła mnie do wybrania się na seans. Jednak mnóstwo osób wypowiadało się całkiem pozytywnie o filmie, a jeszcze w dodatku doszło takie moje wewnętrzne coś mówiące "No jak to tak nie oglądać produkcji Pixara". I stało się. Przyznaję się przed samym internetem-uroniłam nawet łezkę.
      Historia to dość ciekawa, niekiedy wręcz hermetyczna, bo mamy tu nie tylko gadające psy, czy ptaki dodo (pewnie tak się nie nazywają), ale i wzruszające wspomnienia pewnego starszego pana, który chciał spełnić marzenie żony. Właściwie to uważam, że ta kilkuminutowa sekwencja miłosnej relacji między Fredricksenem a Elą, jest jedną z najciekawszych i najlepiej zrobionych od dawien dawna (zwłaszcza moment, gdy małżonkowie z entuzjazmem malują ścianę i ozdabiają dziecięcy pokój, co kontrastuje z następną scenką). To nie tylko opowieść o tym jak 'dziadek' postanowił uciec na latającym domku z balonami, ale przede wszystkim metafora godzenia się z odejściem drugiej osoby, akceptacji i przyjaźni, którą oprzeć można nawet na najdrobniejszych gestach (na przykład przez pójście na lody i liczenie samochodów:)). Ciekawy wydaje się być również motyw podróży i odkrywców. Jak widać może się to skończyć albo tak, że od chęci spełnienia swoich pragnień ważniejsze okażą się te przyziemne, albo raz na zawsze wplączemy się w swoją obsesję i już nigdy nie wrócimy do prawdziwego świata (tu powinien wyskoczyć Morfeusz ze słynnym tekstem).

    Już jako mały chłopiec Carl Fredricksen uwielbiał zwiedzać tajemnicze zakątki świata. Jednak życie nie zawsze idzie po naszej myśli, a pewne przykre sprawy raz na zawsze odebrały mu radość cieszenia się z rzeczy małych. Pewnego dnia, nawet nie zdając sobie sprawy jak świat ruszył do przodu (czy tylko mnie moment rozbudowy domostwa tak bardzo rozśmieszył?), Carl postanawia zdobyć się na pewien szalony pomysł i udać się do Ameryki Południowej-tyle, że w przestworzach i to w dodatku nie ruszając się ze swojego mieszkanka. Mimo, że jego początkowy plan się powodzi, to okaże się, że Fredricksen zabrał ze sobą przypadkowego pasażera na gapę...
    Carl i Russel uzupełniają się na wszystkie możliwe sposoby, a ich dość ciekawa relacja spotęgowana jest przez postać zabawnego futrzaka, Asa (tutaj uważam, że dubbing sprawdził się naprawdę dobrze) i skrzydlatego Stefana. Oczywiście nie mogę zaprzeczyć, że na te 'szprechające' psy z początku kręciłam nosem, ale z biegiem czasu wprowadzały one mocniejszy element humorystyczny, więc jakoś się przyzwyczaiłam.
    Pixar ma to do siebie, że tworzy animacje wielowymiarowe, przeznaczone zarówno dla widzów młodszych jak i starszych i dlatego jego produkcje jeszcze długo święcić będą tryumfy. U mnie święcą na pewno.



8 komentarzy:

  1. przy "Odlocie" płakałam ze wzruszenia. Cudowna bajka. Co do "Ukrytych Pragnień" to pamiętam, że bardzo podobał mi się nieśpieszny klimat i przepiękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klimat jak klimat,ale historia jak dla mnie niestety zbanalizowana.

      Usuń
  2. Odlot to świetna bajka, pamiętam bawiłem się jak mało kiedy. Ukryte Pragnienia film całkowicie nie dla mnie. Jakoś tak czuje do niego uprzedzenie :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się tak dłużej zastanowić, to seans tego 'dziełka' nie jest żadną koniecznością:P

      Usuń
  3. no ok nie pokazuje tam miłości cielesnej, ale jednak cała fabuła, niespiesznie to prawda, dąży do tego jej 'pierwszego spełnienia'; nie wiem może jestem uprzedzona, ale po 'Ostatnim Tangu w Paryżu' mam dość takiej tematyki na bardzo długi czas :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja mam bardzo podobnie;p. Dałam się nabrać na znane nazwisko.

      Usuń
  4. Obejrzenie "Odlotu" odkładam w nieskończoność. Nawet mój tata już to widział :)
    Próbowałam kiedyś obejrzeć "Ukryte pragnienia". Ale na próbowaniu się skończyło. Może kiedyś się skuszę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie ani tematyka ani nazwisko nie skusiłoby ("Ostatnie tango.." jeszcze ujdzie, ale "Mały Budda"? ;) ) gdyby nie oczywiście projekt. Wszyscy dookoła próbują uwieść biedną Lucy, a ta ma małą zagwozdkę. którego wybrać, aż w końcu wybiera... Trudno obok tego filmu przejść inaczej niż obojętnie w najlepszym wypadku.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...