Dwoje ludzi, dwie różne historie i ten sam trudny do sprecyzowania niepokój. Nie mogą spać, nie potrafią się dogadać z ludźmi na którym im zależy, a w dodatku nie czują się w pełni obecni w świecie posługującym się innym dialektem. Charlotte (Scarlett Johansson) ma męża fotografa, który pracując w Tokio zostawia ją na większość dnia. Ona, czy tego chce czy nie, musi w jakiś sposób zorganizować sobie resztę czasu. Nawet dzwoniąc do koleżanki nie może znaleźć w niej oparcia, bo ta zdaje się kompletnie jej nie słuchać. Z drugiej strony jest również Bob (Bill Murray)- aktor w średnim wieku, który, jak sam mówi mógłby w tej chwili grać w jakimś filmie. Miast tego kręci denną reklamówkę alkoholu, która (chyba) dość mocno wpływa na jego zmęczoną psychikę. I tak pewnego wieczoru, ta kompletnie odmienna para spotyka się przypadkiem w barze,a ich krótka rozmowa staje się początkiem niezwykłej przyjaźni. Zestawiają ze sobą nie tylko problem małżeństwa -wypalone 25 lat i 2 zupełnie niejasne dla Charlotte (która, cytując "właściwie nie wie za kogo wyszła"), ale i życiowych wyborów. Mimo innych doświadczeń rozumieją się bez zbędnych słów, będąc dla siebie wręcz bratnimi duszami.
Ten film to zlepek kilku niesamowitych scen, które zapadają w pamięć i nawet jeśli nie kojarzymy całej fabuły, jesteśmy wstanie przywołać je bez mrugnięcia okiem. Weźmy chociażby fragment spotkania męża Charlotte i jego dziwnej koleżanki (zwłaszcza komentarz w stylu "Nie wszyscy muszą być z Yale", czy jakże fascynująca konwersacja o anoreksji), oraz kręcenia niefortunnej reklamówki (i fakt, że po japońsku można wyrazić więcej słów;)). Podobały mi się również wizualne obrazki 'starszego' Tokio, gdzie postać Scarlett lawirowała gdzieś między buddyjskimi rytuałami, a kobietami w swoich narodowych klimatach.
"Między słowami" sprytnie wprowadza nas w pewną masowość, jaką widać nie tylko w Japonii, ale i innych zmechanizowanych krajach. Co bowiem robią mieszkańcy wieczorami? Grają na jakichś dziwacznych konsolach po mistrza gitary, na wybijaniu pokracznych stworków kończąc. Bohater Billa Murray'a nie był wstanie pojąć tej dziwnej technologii, co świetnie prezentuje ujęcie z próbą ujarzmienia sprzętu do biegania. Mimo tych towarzyskich spotkań, zarówno Bob jak i Charlotte wrócą sobie do hotelu i dalej będą cierpieć na insomnię. Bo coś sprawia, że wciąż odczuwają smutek (co ewidentnie ukazuje choćby scena pożegnania). Coppola włazi wręcz z buciorami do zamkniętych przestrzeni i karze nam przyglądać się osobistemu zagubieniu pojedynczych jednostek, które na zewnątrz starają się zamaskować swoje obawy.
Aktorsko film prezentuje bardzo solidny poziom. To właściwie popis możliwości Billa Murray'a i Scarlett Johansson-za którą osobiście nie przepadam, ale w tym jednym dziele pokazała, że wykazuje pewien potencjał. Ta zadumana, niekiedy niepewna Scarlett jest taką, jaką częściej wolałabym widzieć na ekranie. Murray zaś rewelacyjnie sprawdza się nie tylko w elementach komediowych, ale i tych bardziej przejmujących. Muzyka jest bardzo nastrojowa, wręcz przenikająca, czasem jej nie słychać,a czasem jest kwintesencją konkretnej sceny (na przykład końcowej).
Dzieło Coppoli to twór gestów, niedopowiedzeń i naszych własnych interpretacji. Jedni będą zachwyceni, inni znużeni, a ja osobiście muszę uznać kolejne starcie z tym tytułem za godne uwagi.
8/10
ale się podświadomie zgrałyśmy z terminem publikacji ;)
OdpowiedzUsuńNo właśnie zauważyłam :D Jakaś solidarność blogerek xDD
UsuńOMG! Ja też już mam projekt notatki o tym filmie XD Po prostu jeden z moich naj, naj! ♥
Usuńsmutna i ciężka produkcja, spodobała mi się dopiero po drugim podejściu :P
OdpowiedzUsuńMiałam dokładnie tak samo;)
UsuńDokładnie :-) to odnośnie prawdziwości filmu przy barierze językowej itp - jak Ty odczuwałaś to w Hiszpani, tak ja doświadczyłem tego w Kazachstanie - zero znajomości języka (choć to rosyjski, więc jeszcze brzmi czasami znajomo) do tego zmiana czasu, Coppoli doskonale udało się ująć to osamotnienie i faktycznie, to jeden z piękniejszych ale i depresyjnych wywołujących smutek i tęsknote filmów - choć go uwielbiam często nie da się go oglądać.
OdpowiedzUsuńTeż nie przepadam za Scarlet, ale jak słusznie zauważyłas - w tej roli jeszcze wykazywała jakiś potencjał.
Aha i przepraszam, że jeszcze osobnym komentarzem, ale sobie przypomniałem odnośnie fragmentu Twojej recenzji
OdpowiedzUsuńoraz kręcenia niefortunnej reklamówki (i fakt, że po japońsku można wyrazić więcej słów;)).
Bodajże na wikipedii jest rozbudowana analiza tej sceny i dokładne tłumaczenie japońskich kwestii - całkiem ciekawie jest o tym poczytać
Jeden z moich ulubionych.
OdpowiedzUsuń