Och, jak ja się nastawiałam na porażkę, klapę, niefart. Ale tak na serio, to miałam nadzieję, że nowy Bond przywróci blasku swojej osobie, tak jak stało się to w przypadku "Casino Royale"*. No i tak czekam sobie na premierę, wertuję w trakcie upływu czasu opinie i uff...oddycham z ulgą. Bo oto nowa wersja z Craigiem okazuje się być nie tylko dobrze przyjęta, ale również oceniana w czołówce wszystkich swoich dotychczasowych filmów. Jednak co innego zdanie innych a moje własne (wow, cóż za innowacyjność), tak więc postanowiłam sama przekonać się, czy ktokolwiek trafił w sedno produkcji. I wiecie co? Na szczęście było dobrze. Nawet lepiej-wkręciłam się całkiem mocno, mimo, że niekoniecznie przepadam za taką konwencją.
Oto nasz słodki James (tak, tak, wiem, że nie wygląda jak Sean Connery) podczas jednej ze swych misji zostaje wyrolowany, albo raczej wystrzelony z pocisku i...no cóż nie wygląda to najlepiej. Nie chwila,wróćmy do prawdziwej historii. James według ludzi z pracy wygląda na lekko wypalonego,a tym bardziej M, która zdaje się nie panować nad obecną sytuacją. Bo oto jakaś szemrana persona kradnie ważny chip, a następnie włamuje się do pilnie strzeżonej siedziby MI6 robiąc przy tym totalną rozwałkę. Świat brytyjskiego kręgu podziemnego stoi w rozsypce, bo wychodzą na jaw dane o tożsamości agentów. Kto może przeszkodzić największemu przeciwnikowi? Oczywiście nie ja.
Jeśli chodzi o ciąg zdarzeń, może się wydawać, że nie znajdziemy tu nic nowego. Ot, wciskanie ludziom kitu o nieśmiertelnym gacku eee panu w garniturze, który w dodatku zawsze wygrywa i zalicza panienki. Nic bardziej mylnego. Tu, jak słusznie zauważyła moja wspaniała siostra miało być głównie o relacji 'double O seven" i jego mentorki. Ich więź to coś więcej, niż tylko wykonywanie zadań i likwidowanie przeszkód. Ta dwójka jest ze sobą niezwykle szczepiona i nawet w chwili prawdziwego zagrożenia będą starali się pomóc sobie nawzajem. Sieroty to w końcu najlepsi tajniacy, co pokazuje nie tylko powyższy przykład.
Oprócz starych znajomych, poznamy również znośną współpracowniczkę Bonda Eve, nowego szefa grupy Malory'ego (który zdaje się nie popierać wcześniejszych metod), a także szczylowatego Q- speca od produkcji śmiertelnych zabawek i programistę. Ale! Nie zapominajmy o groźnym złoczyńcy, który naszemu drogiemu J. przez cały seans spędzać będzie sen z powiek (stąd te wory pod oczami). Javier Bardem wykreował postać niesamowicie ciekawą, nieprzekoloryzowaną- z wyjątkiem zaprezentowanej farby na włosach. Baardzo trafny dodatek, bez którego dalszy rozwój filmu straciłby na tzw. iskrze. Choć aktor ten już dawno urósł w moich oczach (przy okazji "Duchów Goi"), to muszę powiedzieć, że na nowo mnie zaintrygował. I jeszcze słówko o Berenice Marlohe- całkiem oryginalna uroda, aczkolwiek zbyt dużo się nie nagrała.
Co mi się najbardziej podoba to fakt, że fabuła w głównej mierze koncentruje się na dwójce najważniejszych można by rzec oponentów: M i Bondzie. Prócz tego akcja w większym stopniu wprowadza nas w zakamarki Londynu, co również stanowi ogromny plus (i pozwala spojrzeć z pewną dozą zrozumienia na podróżujących codziennie w ścisku metrem;)). Co prawda musi być tu również jakieś fidru-pidru w Stambule i Szanghaju, ale na szczęście nie mamy tu do czynienia z zabiegiem "W 80 sekund dookoła świata"(btw wersja z Jackiem Chanem była jakaś dziwna- zwłaszcza epizod z Arnoldem).
Jeśli chodzi o muzykę, to ujmę to tak: była wręcz przednia, dynamiczna, odpowiednio dostosowana do sytuacji i nie nużąca. Elementy symfoniczne, nawiązujące od tytułowej piosenki dobrze komponowały się z akcją, a ja na szczęście przekonałam się jakoś do czołówki wyśpiewaną przez słynną Adele (a no i muszę powiedzieć, że podobały mi się te graficzne wstawki na początku). Warto tu również wspomnieć o wizualnych zabiegach, jak chociażby akcja w wieżowcu- neony na tle totalnej ciemnicy,czy scena kluczowa w pewnej posiadłości.Wyrazy szacunku dla pracy kamerzystów i spółki.
Zatem na zakończenie mogę spokojnie stwierdzić, że "Skyfall" jest wart obejrzenia i tym samym przywrócił nowe horyzonty dla serii o panu 007.
Ps. Nieważne, że rozwalą ci pół chaty- ale, że taki samochód? Rzeczywiście można się wkurzyć.
*Ja wiem, że powstało jeszcze coś takiego, ale jakoś mnie totalnie nie wzięło, więc pomijam tytuł dla własnego dobra.
Niby wiedziałam, że będzie o Skyfall, ale skojarzenia mam zdecydowanie z Jamesem Blondem z pewnych książek do nauki języka angielskiego. :D
OdpowiedzUsuńHahah:P Nie no ja się odnosiłam do dowcipu z wielbłądem :P
UsuńTo ja muszę przyznać, że czołówka jakoś średnio mi się podobała - piosenki Adele się już nasłuchałem przed premierą, ale jakoś z tą czołówką mi się nie zgrywała - choć sama w sobie doskonale pasuje do opowieści z filmu.
OdpowiedzUsuńCo do Quantum, chyba już wspominałem (też u siebie na blogu) że po prostu mnie uśpił na sali kinowej, co wcześniej zdarzyło mi się tylko raz :-). Postanowiłem jednak dać mu szasnę, w tym roku oglądałem w domu... i nie zasnąłem, ale nie dałem się nadal przekonać.
W Skyfall rzeczywiście ciekawie rozwijano wątek M. i Bonda, wcześniej tyle uwagi tej dwójce poświecono chyba tylko w Casino - szczególnie początkowe sceny. No a tutaj jest już bez mała trójkąt - bo dochodzi jeszcze Silva.
Co do kobiet Bonda.. hm - były jakieś takie nijakie, ale jak dla mnie nie jest to już aż tak ważne w serii z Craigime (już Quantum miało do tego nietypowe podejście - nie wspominając, że Olga przesadziła z opalenizną - a teraz będzie grać chyba królowę syren), co innego znów było w Casino - tam relacja z Vesper tłumaczy czemu tak wygląda późniejsze zachowanie Bonda względem kobiet - choć swoją drogą, raz zraniony facet tak się zachowuje? Nie dziwne że ma problemy z testami psychologicznymi :-)
No tak, tu M.grała prawdziwą 'dziewczynę Bonda":D Olga Kurylenko jest być może piękna, ale co do jej talentu trudno mi się w ogóle wypowiedzieć:P Mi tylko żal trochę było tej kobieciny od Silvy, bo raz się pojawiła by za chwilę zniknąć;]
Usuńpiosenkę Adele usłyszałam pierwszy raz w kinie i do dziś jestem zachwycona ;)
OdpowiedzUsuńTa nuta do tej pory nie daje mi spokoju;p
Usuń"Skyfall" strasznie mi się podobało, ale i tak do "Casino Royale" nie miało startu. To znaczy to fajny film i w ogóle, ale coś mi w nim nie zagrało i zgrzytało, podczas gdy "Casino" to dla mnie Bond doskonały.
OdpowiedzUsuńJa te filmy stawiam na równi. Jedyne co mnie mierziło to szybka egzekucja jednej z dziewczyn James'a;)
UsuńŚwietny ten nowy Bond. Do tej pory mam uśmiech na twarzy, gdy sobie przypomnę co niektóre sceny. I owszem, są też elementy negatywne, na przykład dla mnie osobiście postać Q fatalna. Tak jak piszesz - szczylowaty, i ma to swoje uzasadnienie jeśli chodzi o odświeżanie, dostosowanie do młodych odbiorców itd, ale moim zdaniem to taka mała porażka. Jako całość jednak, choć powtórzę za Puśkiem, że od Casino Royale jest słabiej, to jednak Skyfall prezentuje się naprawdę fajnie. Dobre rozrywkowe kino.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mnie jednak podobał się minimalnie bardziej od "Casino Royale". Film Mendesa jest według mnie znakomity. Mimo że to 23 film serii i mimo że widziałem wszystkie poprzednie części, "Skyfall" bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
..a ja na Bonda spojrzała trochę z innej perspektywy, zapraszam na bloga pozdrawiam
OdpowiedzUsuń