sobota, 3 listopada 2012

Błond. Wiel Błond.

 Och, jak ja się nastawiałam na porażkę, klapę, niefart. Ale tak na serio, to miałam nadzieję, że nowy Bond przywróci blasku swojej osobie, tak jak stało się to w przypadku "Casino Royale"*. No i tak czekam sobie na premierę, wertuję w trakcie upływu czasu opinie i uff...oddycham z ulgą. Bo oto nowa wersja z Craigiem okazuje się być nie tylko dobrze przyjęta, ale również oceniana w czołówce wszystkich swoich dotychczasowych filmów. Jednak co innego zdanie innych a moje własne (wow, cóż za innowacyjność), tak więc postanowiłam sama przekonać się, czy ktokolwiek trafił w sedno produkcji. I wiecie co? Na szczęście było dobrze. Nawet lepiej-wkręciłam się całkiem mocno, mimo, że niekoniecznie przepadam za taką konwencją.

Oto nasz słodki James (tak, tak, wiem, że nie wygląda jak Sean Connery) podczas jednej ze swych misji zostaje wyrolowany, albo raczej wystrzelony z pocisku i...no cóż nie wygląda to najlepiej. Nie chwila,wróćmy do prawdziwej historii. James według ludzi z pracy wygląda na lekko wypalonego,a  tym bardziej M, która zdaje się nie panować nad obecną sytuacją. Bo oto jakaś szemrana persona kradnie ważny chip, a następnie włamuje się do pilnie strzeżonej siedziby MI6 robiąc przy tym totalną rozwałkę. Świat brytyjskiego kręgu podziemnego stoi w rozsypce, bo wychodzą na jaw dane o tożsamości agentów. Kto może przeszkodzić największemu przeciwnikowi? Oczywiście nie ja.

Jeśli chodzi o ciąg zdarzeń, może się  wydawać, że nie znajdziemy tu nic nowego. Ot, wciskanie ludziom kitu o nieśmiertelnym gacku eee panu w garniturze, który w dodatku zawsze wygrywa i zalicza panienki. Nic bardziej mylnego. Tu, jak słusznie zauważyła moja wspaniała siostra miało być głównie o relacji 'double O seven" i jego mentorki. Ich więź to coś więcej, niż tylko wykonywanie zadań i likwidowanie przeszkód. Ta dwójka jest ze sobą niezwykle szczepiona i nawet w chwili prawdziwego zagrożenia będą starali się pomóc sobie nawzajem. Sieroty to w końcu najlepsi tajniacy, co pokazuje nie tylko powyższy przykład.
Oprócz starych znajomych, poznamy również znośną współpracowniczkę Bonda Eve, nowego szefa grupy Malory'ego (który zdaje się nie popierać wcześniejszych metod), a także szczylowatego Q- speca od produkcji śmiertelnych zabawek i programistę. Ale! Nie zapominajmy o groźnym złoczyńcy, który naszemu drogiemu J. przez cały seans spędzać będzie sen z powiek (stąd te wory pod oczami). Javier Bardem wykreował postać niesamowicie ciekawą, nieprzekoloryzowaną- z wyjątkiem zaprezentowanej farby na włosach. Baardzo trafny dodatek, bez którego dalszy rozwój filmu straciłby na tzw. iskrze. Choć aktor ten już dawno urósł w moich oczach (przy okazji "Duchów Goi"), to muszę powiedzieć, że na nowo mnie zaintrygował. I jeszcze słówko o Berenice Marlohe- całkiem oryginalna uroda, aczkolwiek zbyt dużo się nie nagrała.

Co mi się najbardziej podoba to fakt, że fabuła w głównej mierze koncentruje się na dwójce najważniejszych można by rzec oponentów: M i Bondzie. Prócz tego akcja w większym stopniu wprowadza nas w zakamarki Londynu, co również stanowi ogromny plus (i pozwala spojrzeć z pewną dozą zrozumienia na podróżujących codziennie w ścisku metrem;)). Co prawda musi być tu również jakieś fidru-pidru w Stambule i Szanghaju, ale na szczęście nie mamy tu do czynienia z zabiegiem "W 80 sekund dookoła świata"(btw wersja z Jackiem Chanem była jakaś dziwna- zwłaszcza epizod z Arnoldem).
Jeśli chodzi o muzykę, to ujmę to tak: była wręcz przednia, dynamiczna, odpowiednio dostosowana do sytuacji i nie nużąca. Elementy symfoniczne, nawiązujące od tytułowej piosenki dobrze komponowały się z akcją, a ja na szczęście przekonałam się jakoś do czołówki wyśpiewaną przez słynną Adele (a no i muszę powiedzieć, że podobały mi się te graficzne wstawki na początku). Warto tu również wspomnieć o wizualnych zabiegach, jak chociażby akcja w wieżowcu- neony na tle totalnej ciemnicy,czy scena kluczowa w pewnej posiadłości.Wyrazy szacunku dla pracy kamerzystów i spółki.
Zatem na zakończenie mogę spokojnie stwierdzić, że "Skyfall" jest wart obejrzenia i tym samym przywrócił nowe horyzonty dla serii o panu 007.

Ps. Nieważne, że rozwalą ci pół chaty- ale, że taki samochód? Rzeczywiście można się wkurzyć.

*Ja wiem, że powstało jeszcze coś takiego, ale jakoś mnie totalnie nie wzięło, więc pomijam tytuł dla własnego dobra.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...