
Dawno, dawno temu, żyło sobie szczęśliwe małżeństwo Jonatan i Lucy. Pewnego dnia, Jonatan wiedziony pracą i chęcią większego zarobku postanawia udać się do tajemniczego hrabiego Draculi, mieszkającego gdzieś w okolicach Transylwanii. Chce mu złożyć propozycję nie do odrzucenia w sprawie kupna pewnej posiadłości. Pech chciał, że żaden z napotkanych przez Jonatana mieszkańców, nie za przyjemnie wypowiada się o okolicy, ale no niestety-nasz bohater jednak udaje się do ponurego i opuszczonego domostwa, mając przy tym coraz większe obawy. Czemu miałby czegokolwiek się cykać? Ano może chodzi o pewien niezręczny fakt, że [spoiler] hrabia Dracula jest nikim innym, jak nieumarłym potworem, żywiącym się ludzką krwią. Ba! Za swój cel obrał sobie nie tylko spokojną mieścinę Jonatana, ale i jego żonę.
No właśnie, czy na pewno Nosferatu jest potworem? Spójrzmy z jakim cierpieniem przygląda się zwykłym ludzkim czynnościom (jedzenie), jak wypowiada się o swojej obecnej egzystencji (coś w stylu "Nie ma nic gorszego niż życie bez śmierci, kiedy wszystko przemija"). Oczywiście niezwykle znaczące są tu statyczne ujęcia stołu, pożywienia, czy ludzi- czasem ma się wrażenie jakby nic tam nie oddychało, tylko sobie funkcjonowało ot tak, bez celu.
Jeszcze wspanialsze wydają się puste w swym ogromie krajobrazy- morze, mgła (dużo mgły-właściwie jest ona chyba drugą najważniejszą postacią), wrzosowiska pełne hm takiej nieoczywistej zadumy i światło: raz całkowicie nieobecne i dla kontrastu niezwykłe mocne w kolejnym fragmencie. Tak więc usiądźmy sobie w opuszczonych ruinach i snujmy się w samotnej podróży Draculi na zachód.
Między jawą a snem istnieje bardzo cienka granica, co doskonale zaprezentował nam Werner Herzog w dziele z 1979. Tu mamy bowiem do czynienia z historią, z coraz mocniej nakreślonymi scenami rodem z koszmaru sennego bądź wizji. Oto bowiem (przykładowo) zamknięty Jonatan próbuje znaleźć małego chłopca grającego irytujące dźwięki na skrzypcach, a on ni z tego ni z owego nagle materializuje się w innym punkcie. To samo dzieje się w momencie wynoszenia trumien przez Nosferatu-jest być może ciemno, ale o dziwo nikt, (dosłownie nikt) nie pojawia się na ulicach,zaś ten biały jak kreda gość może sobie zaglądać do czyichś domostw albo składać im niezapowiedziane wizyty (zgadnijmy komu-tak, chodzi o kobietę). Innym ciekawym zabiegiem jest chociażby motyw tańca śmierci, czy dżumy- piękna, pozbawiona oparcia Lucy łazi od miejsca do miejsca, ale żaden z niosących ofiary choroby jakoś nie ma ochoty jej odpowiadać. Ignorancja-koszmar w najczystszej postaci.
Przyznaję, że film zrobił na mnie wrażenie, ale były pewne momenty, które (chyba) nadmiernie rozwleczono. Jednak jest coś niezwykłego w tej (tyle razy już powtarzanej) legendzie, jakiś smutek i widoczna niemoc- tu przecież nie ma żadnego wątku typu współczująca bohaterka, nie-kolej rzeczy jest jak ta odpychająca "Martwa natura z czaszką". Co do muzyki, to nie powiem, żeby jakoś specjalnie mi się podobała- ale trzeba oddać autorowi, że niektóre dudniące motywy pulsowały razem z narastającą grozą. Choć właściwie jest to groza dla fanów braku krwi. Tak, wiem, że to zupełnie nie pasuje, ale jednak. No i Klaus Kinski, który (o dziwo) bardzo świeżo wykreował swojego samotnego krwiopijcę- bez przesadnego silenia się na odchyły, czy groteskę; tak zupełnie od serca i co najciekawsze- ludzko.
Na zakończenie powiem tyle: jeśli nadal nie widzieliście "Nosferatu" wiecie, co macie robić.