czwartek, 11 października 2012

Boy George I drama w rytmie disco (Projekt Kino).

Szczerość to podstawa związku. Ten prosty banał, mimo, że najczęściej kojarzony z ‘dorosłymi’ gimnazjalistami i Demotywatorami z Internetu, stanowi dość sarkastyczną kwintesencję filmu Neila Jordana. Z  samym dziełem zetknęłam się dwukrotnie (zarówno w tej oryginalnej, jak i przetłumaczonej wersji). Oczywiście pozwoliło mi to skonfrontować swoje wcześniejsze odczucia i skupić się bardziej na przesłaniu produkcji. „Gra pozorów” być może nie przypadnie każdemu do gustu, jednak z pewnością pozostawi za sobą mnóstwo pytań.

Nie pierwszy raz jedno zdarzenie połączyło losy zupełnie różnych ludzi. Fergus (Stephen Rea)-jeden z ochotników IRA (i główny bohater filmu), uczestniczy w porwaniu żołnierza wrogiego ugrupowania (Forest Whitaker). Cała akcja ma na celu wymianę jeńców. Jednak nie wszystko idzie po myśli, a Fergus coraz mocniej podważa brutalnie metody swych współtowarzyszy. Po jakimś czasie zaczyna nawet przywiązywać się do więźnia, który przeczuwając rychłą śmierć, prosi Fergusa, by odnalazł jego dziewczynę Dil (Jaye Davidson). Nieoczekiwany zwrot zdarzeń spowoduje, że Fergus jako jedyny ocaleje z miejsca wypadku i postanowi udać się do ukochanej zmarłego, mając nadzieję oczyścić swe winy. 

Czy kogoś zdziwi fakt, że Fergus (zmieniając swoje imię na Jimmy) od razu zadurzy się w smukłej Dil? Jednak to jedna z tych sytuacji, w których my wiemy, że on wie, ale ona już nie do końca. Bo fakt, że nasz bohater w ogóle zdecydował się wyruszyć szlakiem ex- zakładnika dużo mówi o jego naturze. Tak, film jest głównie o naturze. O wyborach, tych bardziej zakorzenionych i pozornych, oraz seksualności. Związek Jimmy’ego i Dil (prócz dość nietypowego faktu), w niesztampowy sposób mówi o traktowaniu problemów w związku. Bo on kocha Dil taką jaka jest, chce się nią opiekować i nie mamy tu przedłużonego melodramatu w typie made in USA. Fergus- mimo, że oszczędny w słowach, sprawia wrażenie całkowicie oddanego osobie Dil. Tylko czy nic się nie zmieni, gdy na jaw wyjdzie jego najbardziej skrywana tajemnica?

Jeśli trochę poszperacie w sieci, okaże się, że ta japońsko-brytyjska produkcja posiada jedno z najbardziej zaskakujących zakończeń. Osobiście nie biorę tu pod uwagę sceny w pokoju Dil, bo mając wcześniej styczność z „Gwiezdnymi wrotami”, nie byłam w stanie nie przewidzieć pewnego faktu. Jednak ta sytuacja, (uznawana przez niektórych za główny powód zaniżania oceny), nie marnuje wcale radości z oglądania, a wręcz wciąga nas jeszcze bardziej w wir akcji. 

Film zrobił na mnie dość duże wrażenie. Nie jest to bowiem produkcja, którą da się sklasyfikować w jednym konkretnym gatunku- mamy tu przecież elementy dramatu, thrillera, akcji i gangsterki. Sama kreacja aktorska Jaye Davidsona porywa niezwykłą lekkością i odwagą (plus ciekawe, że w całej karierze wystąpił tylko w dwóch produkcjach). Enigmatyczna na pozór postać Stephena Rei, przekonuje nas swą naturalnością i pozwala zrozumieć jego wybory. Moją uwagę przyciągnęła również z lekka sfiksowana postać Judy, w którą wcieliła się Miranda Richardson. Od strony muzycznej, najbardziej chwytliwy wydaje się być motyw tytułowy- a jej wykonanie w klubie przez Dil nieodparcie kojarzy mi się z całym filmem. 

Czy warto więc obejrzeć „The crying game”? Moim zdaniem tak.
8/10


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...