środa, 12 września 2012

Marzenie mam...

    Biedna Glenn Close. Najpierw Jodie Foster zgarnia jej sprzed nosa Oskara, a ostatnio zrobiła to Meryl Streep za rolę w średniej (by nie powiedzieć usypiającej) "Żelaznej damie". Aktorka wyjątkowo niedoceniana przez akademickie lobby po raz kolejny udowodniła, że stać ją na najwyższe wizualne poświęcenie. "Albert Nobbs" o którym dziś opowiem nie jest być może dziełem najwyższych lotów, ale zdecydowanie wybija się na tle filmowych kreacji tego roku.

   Ta smutna i nieco stonowana opowieść wprowadza nas w zakamarki dziewiętnastowiecznej Irlandii. Główny bohater dzieła- Albert Nobbs (Glenn Close) to zaradny i spokojny kelner, pracujący w hotelu pani Baker (Pauline Collins). Pomimo nawału obowiązków, Albert dzień w dzień odkłada skrupulatnie każdy pens, by zarobić na kupno sklepiku. Jak każdy uboższy człowiek, pragnie wyrwać się spod bicza pracodawcy i rozpocząć nowe życie. Pewnego dnia nasz bohater poznaje Huberta Page'a (Janet McTeer) -malarza, skrywającego niezwykłą tajemnicę. Page jest bowiem kobietą, która (tak jak Nobbs) udaje mężczyznę. Mimo niezręcznego splotu zdarzeń, malarz i kelner zostają bliskimi przyjaciółmi, a Albert mając bratnią duszę u boku, dostaje większą motywację do działania. Czy jednak uda mu się spełnić marzenie?

   Film porusza wiele ciekawych kwestii. Historię Helen (Mia Wasikowska) przeżyła pewnie niejedna pokojówka: zakochana w niewykształconym mężczyźnie z ciągotami do alkoholu (Aaron Johnson), z pewnością nie mogła liczyć na szczęśliwe zakończenie. Sam Joe mimo, że nie chciał upodobnić się do ojca, wyjechał do Ameryki zostawiając swoją ciężarną dziewczynę. Jednak najsmutniejszy wydaje się być los Alberta Nobbsa. Za młodu skrzywdzony, wiecznie skryty, wciąż musi chować prawdziwą tożsamość. Jest kobietą, która woli żyć jako mężczyzna. Jedyne co go trzyma to wyobrażenie o niewielkim domu, w którym mógłby wreszcie poczuć się wolny.

   A teraz kilka słów o Glenn Close. Jej występ to główny powód żeby zobaczyć ten film. Perfekcyjnie wykreowała postać Nobbsa, zmieniając zarówno swój ton głosu, jak i gestykulację, czy chód. Ta metamorfoza jest naprawdę godna uznania. Fantastycznie sprawuje się również Janet McTeer w roli swojskiego Huberta Page'a- od razu przyciąga naszą uwagę i wzbudza sympatię. Aaron Johnson jako buńczuczny Joe ma u mnie dużego plusa i z niecierpliwością czekam na jego kolejne projekty. Warto również przyjrzeć się świetnie wykonanym kostiumom i dopracowanej scenografii.
    Niektórym dzieło z pewnością może wydawać się mało wciągające, jednak ja obejrzałam je bez większych zastrzeżeń i uważam za warte polecenia.



7 komentarzy:

  1. Chyba dla samej kreacji aktorskiej Glose i McTeer film wydaje się warty obejrzenia. A charakteryzacja Glenn jest po prostu bezpardonowa. Kobiety grające mężczyzn - dla mnie to chyba największa zachęta, aby zobaczyć ten film. Mam nadzieje, ze na chęciach się nie skończy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja po filmie byłam strasznie zdziwiona, że akademia tak olała te dwie aktorki. Po prostu szok i żałość;/

      Usuń
  2. media promują nie te filmy co trzeba, takie miałam odczucie kiedy kilka miesiecy temu obejrzalam "Alberta...", przy nim promocji bylo tyle co nic dlatego tez malo osob go zna, a szkoda bo jest to jako tako perełka ;]

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo chciałam to obejrzeć, ale jakoś umknęło mi sprzed nosa :) może wkrótce...

    OdpowiedzUsuń
  4. Też byłam zawiedziona, że role dwóch pań zostały kompletnie niedocenione. Traktowałam Nobbsa jak mężczyzne prawie cały film. Przeraźliwie smutny ale piękny. Prześliczna jest też piosenka do filmu Sinead O'Connor - nie wiem czy słyszałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam o tym filmie jakiś czas temu. Wydaje się interesujący - kobiety grające mężczyzn. To nie jest łatwe i powinno być docenione.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fantastyczny film, rewelacyjny aktorsko i mimo że mocno (zbyt mocno( stonowany, czaruje.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...