John Bennett (Mark Wahlberg) w wieku ośmiu lat nie miał kolegów nawet w Wigilię. Wszystko zmienia się, gdy pewnego grudniowego wieczoru otrzymuje w prezencie pluszowego miśka. Nasz samotny bohater życzy sobie, aby jego futrzasty kompan ożył i zaczął mówić. Prośba chłopaka zostaje spełniona, a John i Ted poprzysięgają sobie przyjaźń na wieki. Ten uroczy wstęp sprowadza nas na ziemię, gdy mija kolejnych dwadzieścia-parę lat. John co prawda ma już kiepską pracę i dziewczynę, i (ba!) obchodzi z nią 4 rocznicę związku, ale jakimś cudem nie potrafi opuścić swojego miśka. Sam Ted nie jest już tak uroczy, jak kiedyś-dorastał wraz ze swoim panem, a jego ulubionym zajęciem jest oglądanie 'Flasha Gordona' i palenie trawki o poranku. Egzystencja ze sprośnym miśkiem najmniej podoba się Lori (Mila Kunis), która liczy na coś więcej, niż bycie tylko dziewczyną Johna. I Tak Ted zostanie w końcu wyeksmitowany z apartamentu, podejmie nawet pracę, ale John niekoniecznie będzie umiał rozstać się z ukochaną maskotką. Musi wybrać między miłością swojego życia, a najlepszym przyjacielem, zadając sobie przy tym pytanie, na ile jest w stanie się zmienić.
Jak można się domyślić, Ted reprezentuje wszystkie te cechy, które kochają tzw. wieczni studenci: imprezowanie, picie, wciąganie białej kreski z ex-gwiazdą Hollywood, a przede wszystkim brak zobowiązań. Jest kulą u nogi i prawdziwym obliczem Johna- człowieka na skraju kryzysu. Kto w końcu chciałby być dorosłym, jeśli można wiecznie się bawić? Z tego dzieła dowiecie się jednak, że nie jest to wcale takie fajne i nawet Ted będzie musiał pójść na pewien kompromis.
Sam pomysł na film jest dość oryginalny. Teksty miśka, jego docinki i zachowanie stanowią najmocniejszy punkt produkcji. Gorzej jeśli chodzi o spójność fabuły. Bo na boga, po jakiego grzyba wsadzono wątek z maniakalnym dzieckiem i jego ojcem? Rozumiem, że był to celowy zabieg, jednak dalsze wplatanie tej groteskowej parki szkodziło tylko reszcie (a ja odczuwałam coraz większe rozczarowanie). Z minuty na minutę patrzyłam coraz częściej na zegarek, zastanawiając się nad tym co widzę- końcówka była jakaś miałka i bez polotu. Aktorsko nie mam żadnych specjalnych zastrzeżeń: Mila Kunis jak zwykle dała radę,a Mark 'pokerface' Wahlberg o dziwo nie irytował.
Podsumowując: nie jest to jakieś tragiczne dzieło, z drugiej strony brak w nim tej iskierki, która sprawia, że "Ted" wybija się ponad inne filmy. To taki typowy średniak, który po projekcji nie wniesie nic nowego do waszej filozofii (no chyba, że zapragniecie kupić sobie szklaną bańkę do wiadomo-czego).