Od razu wiedziałam, że nie należy sugerować się się łatką od dystrybutorów (akcja). Tu jest tyle akcji co kot napłakał. Nie o to chodzi, że jej nie ma. Tylko wyrasta w tak nieoczekiwanych momentach, że musiałam parokrotnie wydać lekki okrzyk zdumienia. Czy to dobrze? Zależy. Przede wszystkim jest to dzieło pełne niedopowiedzeń.

To nie jest dzieło mocnych dialogów. Nie znajdziecie tu miłosnego wyznania rodem z telenoweli. Wszystko widoczne jest poprzez gesty, spojrzenia i nastrój. Słyszałam, że ktoś określił film jako męski- coś w tym jest, bo nie skupia się na przekazaniu intymnych relacji. To przede wszystkim produkcja z samochodami w roli głównej, gdzie widok z perspektywy pasażera jest wiodącym motywem opowieści. Wolny ciąg fabularny, który przez pierwszą połowę zniechęca, zmienia się wraz z dynamiką wydarzeń- są momenty, gdzie zupełnie nie spodziewamy się nadchodzącej sytuacji (weźmy chociażby scenę w windzie i jej początek w slow-motion).
Utwory muzyczne to już zupełnie inna bajka. Elektroniczno-popowe nuty, nie dość, że doskonale wtapiają się w scenerię, to jeszcze pozostają w pamięci.
Ryan Gosling wykreował postać intrygującą. Jest uroczy dla Irene i bezwzględny dla jej wrogów. Wciąż nosi rękawiczki i białą kurtkę ze znakiem skorpiona, ale nie wiemy o nim nic więcej. Jego heroicznie-dramatyczna postać, przypomina trochę Dobrego z filmu Sergio Leone, którego imię również pozostaje nam nieznane. Carey Mulligan stanowi zaś idealne dopełnienie dla jej ekranowego partnera.
Ciężko powiedzieć czy polecam "Drive". Jest trochę inne od reszty, dość specyficzne i nie każdy będzie miał na nie ochotę. Ja mimo wszystko jestem zadowolona.