Widzieliście kiedyś film, który was zaskoczył, mimo, że teoretycznie nie był w waszym guście? Ostatnio przydarzyło mi się to podczas seansu "Drive"- produkcji ewidentnie popularnej, której nie miałam okazji wcześniej zobaczyć (albo nie chciałam, trudno powiedzieć). Na świeżo po obejrzeniu ciężko jest zebrać myśli, ale spróbuję, bo reakcji miałam chyba kilkanaście.
Od razu wiedziałam, że nie należy sugerować się się łatką od dystrybutorów (akcja). Tu jest tyle akcji co kot napłakał. Nie o to chodzi, że jej nie ma. Tylko wyrasta w tak nieoczekiwanych momentach, że musiałam parokrotnie wydać lekki okrzyk zdumienia. Czy to dobrze? Zależy. Przede wszystkim jest to dzieło pełne niedopowiedzeń.
Bezimienny kierowca (Ryan Gosling)-bohater filmu, dzieli swoje życie między kaskaderskie popisy i pracę w warsztacie. Nocą zajmuje się wożeniem ludzi, a za każdym razem stawia im te same warunki. Nie interesuje go czym parają się klienci, mają tylko w pięć minut od wyjścia wrócić do samochodu. W ten sposób nasz protagonista spędza swoje chwile, do momentu, gdy spotyka Irene (Carey Mulligan)- sąsiadkę z piętra, samotnie wychowującą dziecko. Przyjaźń tych dwojga łączy się w ciepłą więź, która rozpocznie istną reakcję łańcuchową. Irene ma bowiem męża, byłego kryminalistę, wplątanego w mafijno-dłużnicze porachunki. Nasz driver nie pozostaje obojętny na ową sytuację, ale wie, że jej rozwiązanie może mieć tylko krwawy finał.
To nie jest dzieło mocnych dialogów. Nie znajdziecie tu miłosnego wyznania rodem z telenoweli. Wszystko widoczne jest poprzez gesty, spojrzenia i nastrój. Słyszałam, że ktoś określił film jako męski- coś w tym jest, bo nie skupia się na przekazaniu intymnych relacji. To przede wszystkim produkcja z samochodami w roli głównej, gdzie widok z perspektywy pasażera jest wiodącym motywem opowieści. Wolny ciąg fabularny, który przez pierwszą połowę zniechęca, zmienia się wraz z dynamiką wydarzeń- są momenty, gdzie zupełnie nie spodziewamy się nadchodzącej sytuacji (weźmy chociażby scenę w windzie i jej początek w slow-motion).
Utwory muzyczne to już zupełnie inna bajka. Elektroniczno-popowe nuty, nie dość, że doskonale wtapiają się w scenerię, to jeszcze pozostają w pamięci.
Ryan Gosling wykreował postać intrygującą. Jest uroczy dla Irene i bezwzględny dla jej wrogów. Wciąż nosi rękawiczki i białą kurtkę ze znakiem skorpiona, ale nie wiemy o nim nic więcej. Jego heroicznie-dramatyczna postać, przypomina trochę Dobrego z filmu Sergio Leone, którego imię również pozostaje nam nieznane. Carey Mulligan stanowi zaś idealne dopełnienie dla jej ekranowego partnera.
Ciężko powiedzieć czy polecam "Drive". Jest trochę inne od reszty, dość specyficzne i nie każdy będzie miał na nie ochotę. Ja mimo wszystko jestem zadowolona.
Film był teoretycznie w moim stylu, a daleko mi do entuzjazmu. Zaskoczenie "nie w moim stylu, ale zaskoczyło" to był "Kac Vegas" (do dzisiaj boję się obejrzeć dwójkę). ;)
OdpowiedzUsuńAlan to chyba najbardziej zakręcona postać jaką widziałam:P Dwójka nie jest tak dobra, polega na powieleniu schematu z jedynki.
UsuńWe mnie Drive wywołał tak mieszane uczucia, że muszę go koniecznie zobaczyć ponownie. Po seansie pomyślałam sobie "to było dziwne" ;) Mówi się, że ten film będzie kiedyś kultowy (dla jednych już jest), póki co trudno mi zrozumieć dlaczego.
OdpowiedzUsuńNo właśnie, o tej kultowości też się nasłuchałam. Też tego nie rozumiem, ale z pewnością jest o wiele ciekawszy niż "Żelazna dam" i "Tydzień z Marilyn".
UsuńJak już pisałem na blogu Malwiny, "Drive" jest dla mnie tak samo kultowy jak "Znikający punkt" z lat 70-tych. Nie ma w tych filmach kultowych dialogów, ale jest jedyny w swoim rodzaju bohater, który robi na widzach wrażenie swoim buntowniczym zachowaniem ;)
UsuńIntrygujący film, obejrzałam z ciekawości. Jednak wiem, że do tego filmu raczej nie wrócę.
OdpowiedzUsuńMoże za 10 lat?:>
UsuńMoże :)
UsuńZgodnie z zasadą: nigdy nie mów nigdy.
To taki film, który sobie włączasz, oglądasz, przez 2-3 dni ciągle o nim mówisz, myślisz, wypowiadasz jego nazwę podczas wspólnej nocy z drugą połówką i no zachwycasz się nim, by już po tygodniu lub dwóch nie pamiętać w ogóle o czym on był i o co w nim chodziło. Przynajmniej takie wrażenie ja odnoszę. Specyficzne kino, na pewno ma swoje uroki i, o dziwo, Ryan Gosling mnie nie denerwuje swoją grą, przeciwnie - gra porządnie, bez większych emocji co jest plusem na pewno. Nie wiem właściwie dla kogo jest ten film, ale pewnie dla takich fanów filmu którzy zbytnio sami nie wiedzą czego chcą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Suzi :<>
Istna historia życia:P Mnie Gosling w ogóle nie denerwował- mam to szczęście, że znam go od czasów gdy grywał w tandetnych serialikach dla nastolatków.
UsuńWedług mnie to jeden z najlepszych filmów ostatnich lat. Ten klimat wciąga od początku do końca. Oryginalny sposób filmowania, nastrojowe zdjęcia, odpowiednio dobrana muzyka, fabuła niezbyt skomplikowana, dialogi ograniczone do minimum, nieduża ilość akcji, brutalna i uzasadniona przemoc oraz Ryan Gosling, który przy pomocy chłodnego, przeszywającego wzroku stworzył postać zimnego, opanowanego kierowcy, zdolnego do brutalnych czynów. To wszystko sprawia, że trudno zapomnieć tę "nocną przejażdżkę przez piekło" :) A przynajmniej ja o niej nie zapomniałem, mimo że oglądałem w zeszłym roku ;)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że to takie dzieło, o którym trudno zapomnieć;).
Usuńpopieram, to jest jeden z tych filmów, którego klimatu się nie zapomina. Uwielbiam!
Usuńfantastyczny film, eh ;)
OdpowiedzUsuńArcydzieło, jeden z najlepszych - wróć - najlepszy film XXI wieku i basta.
OdpowiedzUsuń