Słysząc hasło "dwugodzinny orgazm", nie do końca kupuję tego typu reklamę. Jak wiadomo- telewizja kłamie, a hedonistyczne slogany, mimo, iż sprzedają się najlepiej, zwykle zawierają w sobie przesadne opinie. Bo jeśli spojrzymy na "Szpiega", pierwszą myślą po jego obejrzeniu z pewnością nie będzie żadna eksplozja.
Zacznijmy od tego, że nie jest to film akcji. Jeśli nastawiacie się na pościgi rodem z "Jamesa Bonda", raczej się rozczarujecie. Potrzebne jest tu również odpowiednie skupienie, a przede wszystkim cierpliwość. Wielowątkowa narracja stanowi wskazówkę do zrozumienia, tej dość skomplikowanej (jak dla mnie) opowieści.
Filmowa adaptacja wprowadza nas w zakamarki brytyjskiej służby specjalnej MI6. Widzimy zatem jak od podszewki wyglądać może praca tajnego agenta. Cała historia opiera się na pewnym wydarzeniu: wychodzi na jaw, że w wywiadzie od dawna znajduje się podwójny agent (tzw.kret), przesyłający Moskwie ściśle tajne informacje. Odchodzący w tym czasie na emeryturę, starszy agent George Smiley (Gary Oldman), odgrywać będzie kluczową rolę w rozwiązaniu tej zagadkowej sprawy.
Ogromnym plusem owej produkcji jest dobra obsada. Mamy zatem nie tylko potwierdzającego swoją wysoką klasę Oldmana, ale również, m.in. Colina Firtha, Iana Hurta, czy Toma Hardy'ego. Tytoń, prochowce i brytyjska sceneria rodem z lat 70- tych również robią wrażenie. Niestety, moim osobistym zdaniem, film przez połowę wydaje się być dość toporny i dopiero godzinny seans wprowadza nas do bardziej dynamicznych i (co za tym idzie) ciekawszych zdarzeń.
Nie mogę niestety zaliczyć "Szpiega" do gatunku tzw. dobrych, ponieważ zabrakło mi w nim pewnego spoiwa, które trzymałoby całą fabułę na przyzwoitym poziomie. Zgadzam się również z opinią, że pierwsza połowa filmu jest trochę za bardzo przegadana. Jeśli jednak jesteście fanami Gary'ego, Colina i niesztampowego kina, warto go raz obejrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz