środa, 1 lutego 2012

Powrót dawnego blasku Hollywood- jak polubiłam "Artystę".

Zazwyczaj kiedy słyszę "film niemy" na myśl przychodzi mi epoka, w której ludzie nie ujarzmili jeszcze do końca elektryczności, a parowozy stanowiły niedostępny dla mas cud techniki. Jeszcze większe zdziwienie wzbudziła we mnie informacja o licznej ilości nagród dla współczesnej produkcji (!), bazującej na motywie, który dawno temu odszedł już do lamusa. Nie trzeba zatem dodawać, że podchodziłam do sprawy jak pies do jeża;). Jakże miłe było moje rozczarowanie, po spędzeniu 90 minut w muzycznej opowieści o losie pewnego "Artysty".

  George Valentin jest gwiazdorem kina niemego. Nadchodzi jednak czas, w którym film zaczyna wkraczać w erę dźwięku. W trakcie tych zdarzeń nasz bohater poznaje młodą tancerkę Peppy Miller i pomaga jej się wybić. Ich wspólne losy przeplatają się w rytmie starej hollywoodzkiej konwencji: mamy tu zatem stylizację na lata 30- te (ach te kapelusiki;)), operowanie humorami sytuacyjnymi (z lekką domieszką groteski) i żywą, skoczną muzykę. 
Najciekawszym zabiegiem tej produkcji, jest nieużywanie ludzkiego głosu, a zatem oglądamy ruszający się obraz z ludźmi i napisami w roli głównej, a jedynym sposobem przekazu aktorów jest mimika twarzy i język ciała. W rolę gwiazdora wcielił się francuski aktor Jean Dujardin (zasłużony Złoty Glob i nominacja do Oscara).
Film wzbudził we mnie niezwykle pozytywne odczucia i polecam go każdemu fanowi "starego Hollywood".

2 komentarze:

  1. Zabawny kadr :)
    Film zapowiada się przyjemnie, choć przygodę z kinem niemym najchętniej rozpoczęłabym od Chaplina.

    OdpowiedzUsuń
  2. Film jest niesamowicie pozytywny,mimo, że od takiej stricte klasyki (jak właśnie Chaplin) nie zaczynałam :P

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...