Człowiek, który nie zna komiksu-będącego
podstawą adaptacji, ma dwa wyjścia. Albo zacznie przeszukiwać Internet i
nadrobi rysunkowy pierwowzór, albo zda się na intuicję i podejdzie do filmu w
całkowitej niewiedzy. Tę ostatnią grupę reprezentuje oczywiście moja skromna
osoba i jej chroniczny znak rozpoznawczy-czyli ogromne lenistwo. Mimo, że o „Watchmen. Strażnicy” słyszałam już kilka pozytywów, dopiero
niedawno postanowiłam nadrobić ten dość popularny tytuł. I choć z początku mój stosunek
do produkcji był dość obojętny, z
biegiem minut coraz mocniej angażowałam się w problemy wykreowanego tam
uniwersum.
Zack Snyder znany z takich
produkcji jak „300”, czy „Sucker Punch”, wziął się za kolejną pop kulturalną
ramkę, czyli zdezelowanych super bohaterów. Bowiem rzadko kiedy spotyka się gońców
sprawiedliwości, którzy albo są przesiąknięci wewnętrznymi ranami, albo mają gdzieś,
czy staną po stronie zła, czy dobra. Jest to niezwykle oryginalna sprawa, bo
praktycznie w każdym ‘kryształowym’ osobniku znaleźć można poważną skazę- która
spowoduje, że Watchmeni będą bardziej rzeczywiści, niż byśmy tego oczekiwali.
Zanim przejdę do omówienia tak
zwanej fabuły, przyłączę się do głosów oczarowanych openingiem. Piąta minuta
filmu, to rewelacyjny kalejdoskop z życia pierwszych ‘herosów’, opiewający na lata
ich działalności. W rytm „The Times they are a-changin” Boba Dylana, pulsują
kolejne daty, na przemian spajające i niszczące ideę „Strażników” od środka. Są
więc tematem nagłówków z pierwszych stron gazet, jest i wspólne zdjęcie w 1940
roku (Silk Spectre to kwintesencja inspiracji stylem pin-up girl), a nawet nawiązanie do kultowego zdjęcia żołnierza i
pielęgniarki po powrocie z II wojny. Później mamy totalne odwrócenie sytuacji i
powolną rozsypkę drużyny- np. samobójstwo i zabójstwo z powodu ujawnienia homoseksualizmu.
Na koniec poznajemy tytułowych Watchmenów i ich ewolucję do dnia obecnego [w
produkcji]*. W tle przeplatają się również autentyczne wydarzenia, w których
ważną rolę odgrywają ludzie związani ze Strażnikami.
Nasza historia rozpoczyna się w
roku 1985. W alternatywnej wizji przeszłości, prezydent Nixon rządzi w Stanach
Zjednoczonych kolejną kadencję, a nikt nie ma pojęcia o (słynnej) aferze
Watergate. W tym świecie bowiem zamaskowani mściciele nie tylko czynią to,
co powinni, ale też to, co im się
bardziej opłaca-dlatego więc podejrzenia względem ‘męża stanu’ nigdy nie wyszły na światło dzienne. Ale jest jedna rzecz, która spędza sen z powiek
amerykańskim obywatelom: chodzi o zagrożenie nuklearnej wojny ze strony Związku
Radzieckiego. I właśnie w tym momencie, podczas telewizyjnej debaty, w jednym z
mieszkań były członek drużyny „Watchmen”- Komediant, zostaje zabity
wypchnięciem przez okno.
Ta niespodziewana informacja jest
początkiem ważnej sytuacji. Bo kolejny eks- druh „Watchmenów”, czyli Rorschach
(którego maska przypomina owe słynne malowidła), na własną rękę postanowi
dowiedzieć się kto doprowadził do ‘sprzątnięcia’ Komedianta. Zatem niczym ten tułacz,
odwiedzi starych towarzyszy, informując ich o tragicznym wydarzeniu- starając
się przy tym ponownie ich zjednoczyć. Jednak Strażnicy już dawno wrzucili kostiumy na dno szafy i niekoniecznie pragną znów bawić się w bohaterów.
Pierwszym, który „łamie się” w tej narastającej rutynie jest Daniel, znany też
jako Nocny Puchacz (Nite Owl brzmi lepiej, czy mi się tylko wydaje?). Sam
więc odwiedzi kolejnego członka ekipy, czyli Adriana Veidta aka Ozymandiasza
[zwanego najmądrzejszym człowiekiem świata], który jako jedyny ujawnił prasie
swą prawdziwą tożsamość. Rorschach zaś zmierzać będzie do ostatnich Watchmenów,
czyli Jedwabnej Zjawy/ Laurie, mieszkającej razem z doktorem Manhattanem. Tak
jak i Adrian, ci dwoje również niezbyt przejmą się zaistniałym faktem, bardziej
skupiając się na globalnym niebezpieczeństwie (konflikt z Rosją). Oczywiście do
pewnego czasu.
Dzieło Snydera to efektowna
mieszanka kilku gatunków filmowych. Mamy więc deszcz i samotnego bohatera- Rorschacha,
który nie tylko posługuje się pierwszoosobową narracją, ale również pisze dziennik.
Pachnie wam to stylistyką noir? I prawidłowo, bo tak właśnie skonstruowana jest
postać /osobowość Rorschacha: ma swój system wartości, jest cyniczny i wyznaje
zasadę „No compromise”. Ale jest też domieszka psychologii i dramatu,
zwłaszcza we wspomnieniach Silk Spectre (Jedwabne Widmo)-matki Laurie. W
„Watchmen” nie zabraknie również akcji w Wietnamie, nawiązującej do „Czasu
Apokalipsy” Coppoli. Sam epizod badania śmierci Komedianta, w
pewnej chwili ociera się o kino akcji, czy czysty thriller. „Strażnicy” to też
przede wszystkim kino science- fiction-> jeśli weźmiemy pod uwagę zdolności
doktora Manhattana i to, że może przemieszczać się w kosmosie, czy teleportować
jak Nightcrawler. Można też odnieść wrażenie, że „Watchmeni” wielokrotnie
stawiają na autoparodię. Nixon nie bez kozery posiada nos przypominający pewien
męski narząd, a najbardziej komediowe elementy leżą w dobranej ścieżce
dźwiękowej: w dramatycznej scenie walki przewija się wesoła nutka, scenę seksu
okraszono utworem Leonarda Cohena „Hallelujah”, a pogrzeb Komedianta rozpoczyna
„The Sound of Silence” Simona & Garfunkela.
Oczywiście nie zabraknie tu technicznych
elementów, idealnie balansujących na krawędzi komiksu i ciętego realizmu. Jest
i slow-motion w scenach walki, unikanie pocisków, pięści przebijające ściany
(te amerykańskie chyba nigdy nie były dość mocne), czy paradowanie w
odpowiednio obcisłych strojach. Jeszcze wracając do elementów stricte komicznych,
można zauważyć, że strój Ozymandiasza (z wyjątkiem kolorystyki) wyraźnie bazuje
na kostiumie Batmana, prezentowanym w produkcji Schumachera „Batman i
Robin”. Tam również obrońca sprawiedliwości posiadał taki element jak opływowa
maska i… metalowe sutki. Jest to z pewnością mrugnięcie okiem w stronę widza, a
i sama orientacja seksualna Veidta jest zasugerowana w dość aluzyjny sposób.
„Watchmeni” w dużej mierze
rozliczają się z wizerunkiem perfekcyjnych i moralnie doskonałych superherosów.
Tu każdy zmaga się ze swoimi problemami, nie może do reszty odnaleźć się w
życiu, albo odcina się od szarej egzystencji ze względu na posiadanie
umiejętności, wykraczających poza zwykłe człowieczeństwo (doktor Manhattan). Jeśli
pamiętacie „Iniemamocnych” Pixara, wiedzcie, że „Strażnicy” stanowili
inspirację dla pewnych elementów fabularnych- zwłaszcza jeśli chodzi o
podejście Boba i kłopoty jego dzieci. Niezwykłe jest również to, że praktycznie
każdy z bohaterów mógłby mieć swój scenariusz na oddzielny film. To, że w ciągu
160 minut jesteśmy w stanie wejść tylko w najważniejszy wycinek ich wspomnień,
jedynie zaostrza apetyt na więcej. Osobiście, najchętniej dowiedziałabym się czegoś
więcej o Rorschachu i Ozymandiaszu- bo ci dwaj panowie nie tylko wydali się
najbardziej interesującymi postaciami, ale wybijali się również aktorsko**.
Zakończenie filmu jest dość
zaskakujące i daje mentalnego kopniaka w kwestii wyborów. Czy możliwe jest więc
osiągnięcie pokoju bez żadnych ofiar? A co z tymi, których poświęcono dla idei:
czy może być słuszna, skoro i tak ucierpią na niej postronne osoby? Te i
mnóstwo innych pytań przewija się w punkcie kulminacyjnym, dając do zrozumienia,
że nigdy nie wiadomo co kreuje publiczną świadomość (pełną iluzji). Mechanizm
rządzący światem idealnie zaprezentował sam Komediant: przerażająco okrutny
wobec ludzi, ale i w pełni świadom jak brudne są jego czyny i wszyscy,
którzy posiadają władzę.
Podsumowując: naprawdę warto
obejrzeć ten film. Bo „Watchmen. Strażnicy” to nie tylko gratka dla fanów, ale przede wszystkim interesująca wizja, która jest aktualna i dziś.
*Nite Owl w roli muzy Warhola
był całkiem udanym pomysłem.
**Plus jeszcze Carla Gugino,
która mogła być dużo częściej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz