piątek, 14 czerwca 2013

Who watches the Watchmen?

    Człowiek, który nie zna komiksu-będącego podstawą adaptacji, ma dwa wyjścia. Albo zacznie przeszukiwać Internet i nadrobi rysunkowy pierwowzór, albo zda się na intuicję i podejdzie do filmu w całkowitej niewiedzy. Tę ostatnią grupę reprezentuje oczywiście moja skromna osoba i jej chroniczny znak rozpoznawczy-czyli ogromne lenistwo.  Mimo, że o „Watchmen. Strażnicy”  słyszałam już kilka pozytywów, dopiero niedawno postanowiłam nadrobić ten dość popularny tytuł. I choć z początku mój stosunek do  produkcji był dość obojętny, z biegiem minut coraz mocniej angażowałam się w problemy wykreowanego tam uniwersum.
     Zack Snyder znany z takich produkcji jak „300”, czy „Sucker Punch”, wziął się za kolejną pop kulturalną ramkę, czyli zdezelowanych super bohaterów. Bowiem rzadko kiedy spotyka się gońców sprawiedliwości, którzy albo są przesiąknięci wewnętrznymi ranami, albo mają gdzieś, czy staną po stronie zła, czy dobra. Jest to niezwykle oryginalna sprawa, bo praktycznie w każdym ‘kryształowym’ osobniku znaleźć można poważną skazę- która spowoduje, że Watchmeni będą bardziej rzeczywiści, niż byśmy tego oczekiwali. 

    Zanim przejdę do omówienia tak zwanej fabuły, przyłączę się do głosów oczarowanych openingiem. Piąta minuta filmu, to rewelacyjny kalejdoskop z życia pierwszych ‘herosów’, opiewający na lata ich działalności. W rytm „The Times they are a-changin” Boba Dylana, pulsują kolejne daty, na przemian spajające i niszczące ideę „Strażników” od środka. Są więc tematem nagłówków z pierwszych stron gazet, jest i wspólne zdjęcie w 1940 roku (Silk Spectre to kwintesencja inspiracji stylem pin-up girl), a nawet nawiązanie do kultowego zdjęcia żołnierza i pielęgniarki po powrocie z II wojny. Później mamy totalne odwrócenie sytuacji i powolną rozsypkę drużyny- np. samobójstwo i zabójstwo z powodu ujawnienia homoseksualizmu. Na koniec poznajemy tytułowych Watchmenów i ich ewolucję do dnia obecnego [w produkcji]*. W tle przeplatają się również autentyczne wydarzenia, w których ważną rolę odgrywają ludzie związani ze Strażnikami. 
   Nasza historia rozpoczyna się w roku 1985. W alternatywnej wizji przeszłości, prezydent Nixon rządzi w Stanach Zjednoczonych kolejną kadencję, a nikt nie ma pojęcia o (słynnej) aferze Watergate. W tym świecie bowiem zamaskowani mściciele nie tylko czynią to, co  powinni, ale też to, co im się bardziej opłaca-dlatego więc podejrzenia względem ‘męża stanu’ nigdy nie wyszły na światło dzienne. Ale jest jedna rzecz, która spędza sen z powiek amerykańskim obywatelom: chodzi o zagrożenie nuklearnej wojny ze strony Związku Radzieckiego. I właśnie w tym momencie, podczas telewizyjnej debaty, w jednym z mieszkań były członek drużyny „Watchmen”- Komediant, zostaje zabity wypchnięciem przez okno. 
    Ta niespodziewana informacja jest początkiem ważnej sytuacji. Bo kolejny eks- druh „Watchmenów”, czyli Rorschach (którego maska przypomina owe słynne malowidła), na własną rękę postanowi dowiedzieć się kto doprowadził do ‘sprzątnięcia’ Komedianta. Zatem niczym ten tułacz, odwiedzi starych towarzyszy, informując ich o tragicznym wydarzeniu- starając się przy tym ponownie ich zjednoczyć. Jednak Strażnicy już dawno wrzucili kostiumy na dno szafy i niekoniecznie pragną znów bawić się w bohaterów. Pierwszym, który „łamie się” w tej narastającej rutynie jest Daniel, znany też jako Nocny Puchacz (Nite Owl brzmi lepiej, czy mi się tylko wydaje?). Sam więc odwiedzi kolejnego członka ekipy, czyli Adriana Veidta aka Ozymandiasza [zwanego najmądrzejszym człowiekiem świata], który jako jedyny ujawnił prasie swą prawdziwą tożsamość. Rorschach zaś zmierzać będzie do ostatnich Watchmenów, czyli Jedwabnej Zjawy/ Laurie, mieszkającej razem z doktorem Manhattanem. Tak jak i Adrian, ci dwoje również niezbyt przejmą się zaistniałym faktem, bardziej skupiając się na globalnym niebezpieczeństwie (konflikt z Rosją). Oczywiście do pewnego czasu. 

    Dzieło Snydera to efektowna mieszanka kilku gatunków filmowych. Mamy więc deszcz i samotnego bohatera- Rorschacha, który nie tylko posługuje się pierwszoosobową narracją, ale również pisze dziennik. Pachnie wam to stylistyką noir? I prawidłowo, bo tak właśnie skonstruowana jest postać /osobowość Rorschacha: ma swój system wartości, jest cyniczny i wyznaje zasadę „No compromise”. Ale jest też domieszka psychologii i dramatu, zwłaszcza we wspomnieniach Silk Spectre (Jedwabne Widmo)-matki Laurie. W „Watchmen” nie zabraknie również akcji w Wietnamie, nawiązującej do „Czasu Apokalipsy” Coppoli. Sam epizod badania śmierci Komedianta, w pewnej chwili ociera się o kino akcji, czy czysty thriller. „Strażnicy” to też przede wszystkim kino science- fiction-> jeśli weźmiemy pod uwagę zdolności doktora Manhattana i to, że może przemieszczać się w kosmosie, czy teleportować jak Nightcrawler. Można też odnieść wrażenie, że „Watchmeni” wielokrotnie stawiają na autoparodię. Nixon nie bez kozery posiada nos przypominający pewien męski narząd, a najbardziej komediowe elementy leżą w dobranej ścieżce dźwiękowej: w dramatycznej scenie walki przewija się wesoła nutka, scenę seksu okraszono utworem Leonarda Cohena „Hallelujah”, a pogrzeb Komedianta rozpoczyna „The Sound of Silence” Simona & Garfunkela. 

       Oczywiście nie zabraknie tu technicznych elementów, idealnie balansujących na krawędzi komiksu i ciętego realizmu. Jest i slow-motion w scenach walki, unikanie pocisków, pięści przebijające ściany (te amerykańskie chyba nigdy nie były dość mocne), czy paradowanie w odpowiednio obcisłych strojach. Jeszcze wracając do elementów stricte komicznych, można zauważyć, że strój Ozymandiasza (z wyjątkiem kolorystyki) wyraźnie bazuje na kostiumie Batmana, prezentowanym w produkcji Schumachera „Batman i Robin”. Tam również obrońca sprawiedliwości posiadał taki element jak opływowa maska i… metalowe sutki. Jest to z pewnością mrugnięcie okiem w stronę widza, a i sama orientacja seksualna Veidta jest zasugerowana w dość aluzyjny sposób. 
    „Watchmeni” w dużej mierze rozliczają się z wizerunkiem perfekcyjnych i moralnie doskonałych superherosów. Tu każdy zmaga się ze swoimi problemami, nie może do reszty odnaleźć się w życiu, albo odcina się od szarej egzystencji ze względu na posiadanie umiejętności, wykraczających poza zwykłe człowieczeństwo (doktor Manhattan). Jeśli pamiętacie „Iniemamocnych” Pixara, wiedzcie, że „Strażnicy” stanowili inspirację dla pewnych elementów fabularnych- zwłaszcza jeśli chodzi o podejście Boba i kłopoty jego dzieci. Niezwykłe jest również to, że praktycznie każdy z bohaterów mógłby mieć swój scenariusz na oddzielny film. To, że w ciągu 160 minut jesteśmy w stanie wejść tylko w najważniejszy wycinek ich wspomnień, jedynie zaostrza apetyt na więcej. Osobiście, najchętniej dowiedziałabym się czegoś więcej o Rorschachu i Ozymandiaszu- bo ci dwaj panowie nie tylko wydali się najbardziej interesującymi postaciami, ale wybijali się również aktorsko**.  

    Zakończenie filmu jest dość zaskakujące i daje mentalnego kopniaka w kwestii wyborów. Czy możliwe jest więc osiągnięcie pokoju bez żadnych ofiar? A co z tymi, których poświęcono dla idei: czy może być słuszna, skoro i tak ucierpią na niej postronne osoby? Te i mnóstwo innych pytań przewija się w punkcie kulminacyjnym, dając do zrozumienia, że nigdy nie wiadomo co kreuje publiczną świadomość (pełną iluzji). Mechanizm rządzący światem idealnie zaprezentował sam Komediant: przerażająco okrutny wobec ludzi, ale i w pełni świadom jak brudne są jego czyny i wszyscy, którzy posiadają władzę. 

   Podsumowując: naprawdę warto obejrzeć ten film. Bo „Watchmen. Strażnicy” to nie tylko gratka dla fanów, ale przede wszystkim interesująca wizja, która jest aktualna i dziś. 

*Nite Owl w roli muzy Warhola był całkiem udanym pomysłem. 
**Plus jeszcze Carla Gugino, która mogła być dużo częściej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...