czwartek, 27 grudnia 2012

7 rodzin szlacheckich walczy o panowanie nad Westeros...

   A mi się już łezka w oku kręci. Bo co tu dużo mówić-zżyłam się z tymi tomami, a kolejne oczekiwanie sprowadzi mnie chyba do poziomu amnezji, spotęgowanej innymi książkowymi rewelacjami. Nie jest tak, że ostatnią część przyjmuję z totalną afirmacją-wręcz przeciwne, pan George 'uwielbiam walić cliffhangery' Martin, postanowił zakończyć niektóre sprawy w sposób dość osobliwy. A ja wciąż mam wrażenie, że tego wszystkiego było za mało.
     Pierwszą część "Tańca", można w kilku słowach określić najgorszym tomem. Tak, dla mnie był po prostu nieudany (to wszystko zawarłam w odrębnej notce, więc nie zamierzam się dublować). Gdzieś tam jadą, coś tam niby się dzieje, ale stagnacji jest co niemiara. Zresztą cały wątek Daenerys jest tak koszmarnie przeciągnięty, że dopiero druga część 'piątki' uwolniła moje śladowe pokłady współczucia. Bo oto przez ponad 500 stron wciąż klepią na temat sprawy buntu, ale nic konkretnego z tego nie wynika. Nie mówiąc już o Jonie Snow, którego losy od końca "Nawałnicy mieczy" dałoby się skrócić na jedną stronę A4. I oto ci najbardziej pozytywni bohaterowie*, stają się najmniej interesujący, a mnie w pewnym momencie porywały wyłącznie trzy (!) rozdziały o perypetiach Cersei (motyw drogi pokutnej jest chyba najciekawszy). Ale mimo obaw, że PLiO zamieni się w brzydki wykres spadku formy, ratują go niektóre momenty, o niebo lepsze, niż ich niechybna papierowa poprzedniczka.
     Zacznijmy od tego, że ulubieniec Martina nie rozwija się prawie o krok. To znaczy, jego knowania (na szczęście) lepiej lub gorzej pociągnięto, ale nadal autor nie bardzo wie jak to wszystko poprowadzić-> porwanie, niewolnictwo, układy, gdzie tu jest miazga jak z "Nawałnicy Mieczy"? Bo oto ten najbardziej tywinowski ze wszystkich Lannisterów jest... najbardziej ludzki, a co za tym idzie najmniej szemrany z reszty- i mimo, że jest to ogromny plus, nie do końca mogę z nim sympatyzować (tzw. niekonsekwencja w budowaniu rozwoju, przeszłości, traum). Na temat swych faworytów mogę nawijać w kółko, więc powiem tyle, że nie wyobrażam sobie, by pominięto ich w "Winds of Winter" (bo to najlepszy smaczek w 'Uczcie dla wron'-nie ulega wątpliwości). Oczywiście można się czepiać, że Baelish i Sansa to obrzydliwa sprawa, ale po pierwsze L.jest młodszy od Cat, a po drugie, widać na wyciągnięcie ręki, że Martin czerpie garściami ze średniowiecza (ogromna różnica wieku w małżeństwach i tym podobne). I to właśnie główny powód, dla którego tak wkręciłam się w całą sagę. Bo Westeros jest świetną pożywką dla osób, które mimo, że nie przepadają za fantasy, lubią mocne i realistyczne nawiązania. Dlatego właśnie strzelałam fochy na zmianę uniwersum. Daleki wschód jest fajny, ale bez przesady.
   Co mi się podobało? Kilka ostatnich rozdziałów, które wreszcie trącą świeżością, rześkością i wypudrowanymi cwaniakami. Jak to jest, że komuś poświęca się ledwie kilka wzmianek i już nasze trybiki pracują mocniej niż w trakcie żenującego podstępu Martellów. Mały koszmarek. Jechać po to, żeby wykitować, w dodatku w tak beznadziejny sposób, no ale w końcu smoki wydostały się z więzienia i o to pewnie chodziło (chociaż można było zaplanować to zręczniej). I tak właśnie, cała sprawa z małżeństwem Daenerys spada nagle na margines, a ona wiedziona desperackim przywiązaniem, błąka się w rozterkach i analizuje całe swoje życie. Bo jeśli na kimś spoczywa tak ogromna odpowiedzialność, nie jest łatwo pogodzić się z faktem, że praktycznie nic się nie ułożyło. Pomoc niewolnikom skończyła się dla wielu czarną śmiercią, chaosem i pokrętnymi pomysłami Baristana Selmy'ego. Jaka szkoda, że wspomnienia białego gwardzisty, zaczęły pojawiać się dopiero u schyłku książki. Nieładnie. Bardzo nieładnie.
    Greyjoyowie, czyli najbardziej spartaczony ród kozaków, zapewne ma tak genialną strategię, że jej nie rozumiem. Tak jak nie rozumiem wpychania sytuacji z cytadelą, której później nawet nie wykorzystano w dalszych wątkach (kradzież klucza). No i Aegon, który niekoniecznie jest Aegonem, mnóstwo czwartoplanowych bohaterów i Stannis Baratheon. Choć nie przeczę-list Ramsaya mnie jednak zaskoczył. Jak się to wszystko rozwiąże? Dowiem się pewnie za kilka lat.
Na język nie będę narzekać, bo nie da się ukryć, że jedyne co w tym wszystkim siada to pomysł na fabułę. Epickość całej sagi polegała na nieoczekiwanych zwrotach zdarzeń, a szczerze mówiąc, niektórych kwestii się raczej spodziewałam. W ogóle cały fakt, że najpierw wszystko odnosi się do Starków, a potem przedstawia wszystko z innej perspektywy, jest niezwykłym pomysłem i za to pan G.R.R. M. ma u mnie dożywotni kredyt zaufania. Ale oby tego nie zniszczył.
   A teraz sprawa bardziej aktualna: jak stąd do kosmosu wyczekuję na kolejny sezon. Nie ma opcji, żebym nie chciała zobaczyć, co wymyślili scenarzyści. Oczywiście screeny z produkcji, niekoniecznie mnie przekonały, a i nie trzeba być filozofem, by zauważyć, że większość spraw pretenduje do tzw. wolnej Amerykanki. Nie rozumiem też po co dodano postać bękarta Boltona, ale powiedzmy, że wprowadzi to jakiś powiew świeżości. In March 2013 we trust.

 
Tytuł piosenki nawiązuje do mojego apetytu na kolejne odcinki

  [wewnętrzny spoiler] Zasadnicze pytanie do zorientowanych: jak to jest możliwe, że powstała teoria, w której Jon Snow jest synem Lyanny i Rhaegara? Bo ja, choć próbowałam się wczytywać, nigdzie tej aluzji nie znalazłam.

*Nie da się zaprzeczyć, że autor próbuje wieńczyć wszystkie wątki w kierunku szlachetnego aż do bólu Jona Snow i ostatniej smoczycy Daenerys. I oni są tacy fajni, że och i ach, tylko, że słabo skonstruowani charakterologicznie.


6 komentarzy:

  1. No że Lyanny, to oczywiste, bo inaczej by go Ned nie usynowił, narażając się tym samym żonie. Oczywiście nie mógł powiedzieć, że jest Targaryenem, bo by go zatłukli. A Rhaegar spotkał się z Lyanną, tylko zabij mnie, nie pamiętam gdzie i musiałabym męża spytać. Plus Jon ma odpowiedni kolor oczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Argumenty w sumie pasują, ale jakoś nie mogę się do tego przekonać-pewnie z powodu wyglądu reszty 'smoków' i faktu, że nigdy się nie mieszali. No i ta kobieta o której wspominał Robert, podczas którejś z wypraw, co tam Ned z nią często spędzał czas...
      To było na jednym z turniejów Aerysa, które wygrał Rhaegar, wybierając właśnie Lyannę na swoją panią serca (czy coś w tym stylu). Co ją potem bodajże porwał.Ale szczerze mówiąc sama do końca nie wiem;)
      Mnie w ogóle zaczęło zastanawiać co by było gdyby Cersei wyszła za Rhaegara:D

      Usuń
  2. A ja cały czas się waham, czy zacząć czytać tę serię... Chyba w końcu muszę po nią sięgnąć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja się wkręciłam po serialu, a miałam przed nim opory, więc myślę, że sama musisz stwierdzić czy nadszedł ten moment:D

      Usuń
  3. 1 część Tańca była straszna. Okropnie się ją czytało. Druga już o wiele lepsza, ale po tych kilku miesiącach w głowie mam tylko cliffhanger dotyczący smoków, Jona i to co działo się z Cersei. Martin popełnia jeden zasadniczy błąd - za bardzo chcę to wszystko opisać. Mam już dość czytania o zawiłościach rządzenia, pokrewieństwach postaci czy jak to się wyprawia wesela. Chcę żeby fabuła w końcu poszła do przodu, żeby postacie wchodziło w częstszą interakcję. Może i jest epicko, ale takiej epickości to ja mam po dziurki w nosie. Chcę konkretów i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę się zgodzić, zbyt dużo nieistotnych wątków, których albo potem nie rozwija, albo kasuje w jakiś mało sensowny sposób;] Wiem, że Dany i Jon to chyba jego ulubieńcy, ale wolałabym częściej poczytać o innych bohaterach.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...